Sulawesi
Sulawesi Artykuły
Sulawesi Dzień po Dniu
Lombok – Sulawesi, Makasar – Rantepao
21 marca 2013
Do krainy ludu Torajów na wyspie Sulawesi zwabiła nas ich unikatowa kultura i przywiązanie do animistycznych tradycji. ‘To’ znaczy ‘ludzie’, ‘raja’ znaczy ‘góry’. Toraja to ‘ludzie gór’, czyli po prostu górale.
Mieszkają w przepięknych okolicznościach przyrody, w tradycyjnych, bardzo charakterystycznych domach, niespotykanych nigdzie indziej na świecie. Słyną ze swoich spektakularnych pogrzebów i wyjątkowego podejścia do śmierci, której podporządkowane jest ich całe ziemskie życie. Rodzina chętnie wita wszystkich przybyłych na ceremonię pogrzebowych więc mamy ogromną nadzieję, że uda nam się w takim pogrzebie uczestniczyć.
Na lotnisko w Makasar na Sulawesi przylatujemy liniami Garuda z lotniska Selaparang na wyspie Lombok. Lot trwa 50 minut.
Lądujemy o 19.30. Musimy przedostać się na dworzec autobusowy i złapać nocny autobus o 22.00. do stolicy krainy Torajów: Rantepao.
Łapiemy od razu taksówkę i po chwili jesteśmy już szczęśliwymi posiadaczami biletów autobusowych do celu podróży, oddalonego od Makasar o ponad 330 km.
Będziemy jechać około 10 godzin. Bardzo kręta droga prowadzi przez góry, nad niezabezpieczonymi przepaściami. Ktoś pisał, że dla zdrowia psychicznego koniecznie trzeba ją pokonywać w nocy. W dzień można dostać zawału serca.
Autokar jest wygodny, siedzenia rozkładane. Dostajemy kocyki i podusie. Będzie dobrze.
Kupujemy sobie jeszcze w otwartych budach na dworcu prowiant na drogę. Dworzec lekko obskurny i przerażający.
Na szczęście nasz autobus już stoi, jest otwarty i możemy sobie w nim poczekać na start.
O 22.00 wyruszamy. Zasypiamy prawie natychmiast.
Rantepao
22 marca 2013
Dojeżdżamy do Rantepao około 8 nad ranem. Już do autobusu pakuje się pierwszy kandydat na przewodnika. Jesteśmy zmęczeni, nie chce nam się teraz myśleć na jaką cenę się dogadać, pyta gdzie się zatrzymaliśmy i kieruje kierowcę pod sam hostel. No to na coś się jednak przydał ?
Nie mamy rezerwacji, ale są wolne domki. Bardzo nam się tu podoba. Domki w środku co prawda lekko zdezelowane, ale są stylizowane na tradycyjne domki Torajów, więc jest klimat. Dodatkowo obrasta je dookoła gęsty ogród. Przytulnie tu.
Przewodnik jest niezwykle uparty. Mówimy mu od początku, że jesteśmy zmęczeni, chcemy wziąć prysznic, odpocząć po trudach podróży. Siedzi uparcie przed naszym domkiem i czeka nie wiadomo na co. Jakoś intuicyjnie nam się nie podoba. Nawet wykąpani i już obudzeni z premedytacją go ignorujemy siedząc na ganku i czytając przewodniki.
W końcu dociera do niego, że nic z naszego związku nie będzie i sobie idzie.
Wtedy pojawia się ON, przewodnik z prawdziwego zdarzenia.
Jest niezwykle uprzejmy, zupełnie nienachalny i bardzo konkretny. Jasno przedstawia, jaki proponuje program, co nam sugeruje zobaczyć w ciągu tych dni, które tu jesteśmy, jaka jest jego cena i co wchodzi w jej skład. Wie, gdzie jest dzisiaj pogrzeb w górach, na który może nas zabrać. Ze zrozumieniem podchodzi do faktu, że jesteśmy po 10 godzinach w autobusie, że pewnie nie jedliśmy jeszcze śniadania. Tłumaczy, gdzie jest najbliższa otwarta knajpka i że przyjdzie po nas o 11.00 z kierowcą, a naszą torajową przygodę zaczniemy jak będziemy gotowi .
Jakoś do niego od razu poczuliśmy sympatię. Dodatkowo wręcz doskonale mówi po angielsku! Jak się potem okazało, był to rzeczywiście strzał w dziesiątkę. Najlepszy przewodnik, jakiego udało nam się ustrzelić w Indonezji. Z czystym sumieniem polecam.
Idziemy do polecanej przez niego knajpki na śniadanie i jesteśmy gotowi do drogi.
Rano przewodnik przyjeżdża po nas punktualnie i zawozi najpierw na targ bawołów i świń, czyli typowych ofiar składanych na torajowym pogrzebie.
Torajowie wierzą, że złożone w ofierze zwierzęta pomagają zmarłemu znaleźć drogę do bram kolejnego świata, czyli niebios ‘puya’. Bez nich człowiek sobie nie poradzi i błąka się zawieszony w niebycie gdzieś między niebem a ziemią.
Najważniejszą ofiarą są bawoły. Im więcej bawołów poświęci rodzina podczas pogrzebowego obrządku, tym większe prawdopodobieństwo, że zmarły trafi szybko do nieba i, dodatkowo, że trafi do odpowiedniej kasty. Klasyfikacja do niebiańskiej hierarchii społecznej odbywa się na podstawie rozmachu pogrzebu.
Im bogatsza rodzina, tym więcej poświęconych zwierząt.
Przewodnik mówi nam, że bawoły sprowadzane są z innych wysp. Sulawesi nie nadąża z hodowlą ze względu na pogrzebowe rzezie.
Najdroższe są bawoły łaciate z żółtymi rogami i niebieskimi oczami. Potrafią kosztować nawet kilka tysięcy złotych!!! My widzimy okaz warty 160 000 PLN. Nie do wiary w tak biednym kraju…
Oglądałam kiedyś program podróżniczy opowiadający o staruszku, który miał tylko jednego, bardzo starego bawoła. Dbał o niego bardziej niż o siebie i żył w ciągłym strachu, że bawół zdechnie prędzej niż po niego przyjdzie śmierć a nie stać go na kupno drugiego. Wierzył, że skaże go to na wieczne potępienie i nigdy nie zazna spokoju po śmierci.
Po targu kręcą się ‘bawoło-znawcy’, którzy pomagają wycenić bawoły i ustalić dobrą cenę za dany okaz. Często hodowcy bawołów wysyłają swoje zwierzę na targ tylko po to, żeby dowiedzieć się ile jest warte, wcale nie zamierzając go sprzedać.
Najliczniejszymi ofiarami są jednak znacznie tańsze świnie. Na straganach leżą całe rzędy prosiaków przywiązanych do bambusowych noszy. Robią raczej przygnębiające wrażenie.
Niektóre się jeszcze wiją i panicznie kwiczą, inne leżą bez ruchu, zrezygnowane i pogodzone ze swym smutnym losem.
Ten, chociaż ciągle się rusza, zapakowany jest już na pogrzeb – i swój i zmarłego, któremu ma pomóc przejść do kolejnego świata.
Bawoły jako najbardziej szanowane zwierzęta na wyspie na pogrzeb jadą w bardziej komfortowych warunkach.
Obok znajduje się normalny targ z żywnością. Uwielbiam azjatyckie targi. Ten jest bardzo duży, zatłoczony lokalesami i uroczy.
Sprzedaje się wszystko: owoce
Warzywa
Ryby
Duriany!
Korę PO CO IM KORA??? Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to do palenia pod kuchenką. Drewno wykorzystują do produkowania trumien, mebli, budowy domów. Kora staje się zbędna. Ale to tylko i wyłącznie mój domysł.
Trafiamy na worki z kawą,
Po wybraniu danego rodzaju pan mieli wybrany rodzaj na oczach klienta.
Zmieloną wsypuje do woreczka, który następnie zgrzewa i profesjonalnie świeczką.
Zapakowana świeżuteńka i pachnąca kawa gotowa do zakupu.
Kupujemy kilka takich paczuszek. Pachnie wybornie.
Panie smażą przekąski.
Można zjeść całkiem smaczne śniadanko. Gdybyśmy wiedzieli wzgardzilibyśmy jajecznicą z tostami w knajpie.
Kupujemy też karton papierosów w prezencie dla rodziny, do której wybieramy się na uroczystość pogrzebową i wyruszamy w drogę na kulminacyjny punkt dzisiejszego dnia: tradycyjny pogrzeb Toraja.
Spektakularne uroczystości pogrzebowe są, jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, główną atrakcją Sulawesi i przyciągającą na wyspę tłumy turystów.
Torajowie całe życie pracują na swój pogrzeb. Rodzina wierzy, że odpowiednio wyprawiony na drugi świat zmarły staje się pół-bogiem i będzie się nimi opiekował, jeżeli wyprawią mu huczny pochówek. Jeżeli nie dopełni się ostatniej posługi we właściwy sposób, zmarły nie zostanie wpuszczony do nieba, będzie zawieszony gdzieś między światem żywych i umarłych i może nękać żyjącą rodzinę.
Ceremonie pogrzebowe trwają często nawet tydzień. Odbywają się na nich rytualne tańce, walki byków oraz składanie ofiar z prosiąt i bawołów. Uczestniczą w nich nawet tysiące gości. Buduje się specjalne mini-miasteczka pogrzebowe, gdzie goście mogą wygodnie spać, jeść i godnie pożegnać zmarłego.
Na wystawny pogrzeb, ‘tomate’, rodzina zbiera nawet do kilku lat po śmierci zmarłego. Przez ten czas zmarły mieszka z rodziną w domu, w osobnym pokoju, i jest nazywany ‘chorym’. Rodzina przynosi mu jedzenie, przychodzi z nim codziennie porozmawiać i udaje, że zmarły cały czas żyje.
Zmarłym wstrzykuje się formalinę, co zapobiega rozkładowi ciała. Co jakiś czas zmienia się im ubrania i pieczołowicie myje. TUTAJ umieszczam link do artykułu ze zdjęciami zakonserwowanych zwłok, które bliscy myją, przebierają, adorują.
Zmarły, na którego pogrzeb trafiliśmy, umarł ponad rok wcześniej od swojej pogrzebowej ceremonii.
Trumnę wystawiono na specjalnie zbudowanej wieży, ‘lakkian’. Obok trumny niemal cały czas czuwała pogrążona w smutku wdowa.
Na jego pogrzeb zbudowano specjalnie całe pogrzebowe miasteczko.
Wokół ofiarnego placu rozstawiono wiaty dla gości. W dzień służyły jako ochrona przed słońcem, miejsca poczęstunku i rodzinnych pogawędek.
Członkowie najbliższej rodziny w plastikowych koszach roznosili herbatę i domowej roboty ciasteczka.
Najpiękniej ubrane były wnuczki.
Wszystkie tradycyjnie uczesane, z przyczepionymi sztucznymi rzęsami.
Wyglądały wręcz zjawiskowo.
Wnuczkowie już mniej spektakularni.
Synowie i córki w czerni.
W nocy wiaty służyły jako sypialnie dla gości, którzy przyjechali na dłużej.
Na pogrzeb rodzina, sąsiedzi, znajomi przynoszą prezenty potrzebne zmarłemu w nowym świecie. My przynieśliśmy kartony fajek, które Sebastian wręczył głowie rodziny, czyli najstarszemu przedstawicielowi.
Sądząc po wieku był to brat zmarłego. Papierosy są zawsze dobrym prezentem w Indonezji. Jeżeli zmarły nie palił (co jest bardzo mało prawdopodobne – tu wszyscy mężczyźni palą, szczególnie na wioskach) rodzina spali je nad jego grobem, okazując w ten sposób szacunek.
Siadamy razem z innymi gośćmi pod jedna z wiat i obserwujemy co się dzieje.
Nasz przewodnik siada z nami i tłumaczy nam co widzimy. Na plac przed trumną wchodzi procesja pań z sąsiedniej wioski. Niosą prezenty, które składają na podeście pod trumną, gdzie siedzi najbliższa rodzina.
Ofiarodawcy tych większych i cenniejszych prezentów (na przykład bawołów czy prosiaków) są zapisywani z imienia i nazwiska w wielkiej księdze a ‘prowadzący’ wyczytuje je, wraz z prezentem, który podarowali, przez mikrofon.
Na podstawie zapisów w księdze rodzina zmarłego będzie mogła oszacować, ile powinna zainwestować, jeżeli w rodzinach ofiarodawców wydarzy się jakiś zgon a następnie pogrzeb, na który wypada pojechać.
Na środku placu krwawe plamy i głowa bawoła zabitego we wczorajszym dniu uroczystości. Będzie tam leżała do końca pogrzebowych dni w oczekiwaniu aż dusza zmarłego będzie gotowa ruszyć w drogę do niebios.
Reszta bawoła jest pieczołowicie dzielona a mięso rozdawane rodzinie i gościom w podziękowaniu za przybycie. Dzieje się tak z każdym ofiarowanym zwierzęciem.
Przewodnik dowiedział się, że tym potrzebie będzie poświęconych łącznie 13 bawołów. Właśnie prowadzą kolejnego w jego ostatnią podróż.
Nas przewodnik prowadzi do miejsca, gdzie akurat w ofierze składają przyniesionego przez sąsiadów prosiaka. Prosiak prowadzony, a raczej ciągnięty jest na rzeź. Chyba czuje, co go czeka, bo bardzo się wyrywa.
Na placyku panowie zadają mu ciosy nożem w bok. Podobno jest specjalne miejsce, w które należy wbić ostrze, żeby zwierzę od razu dokonało żywota. Są nawet przeprowadzane specjalne szkolenia jak to się robi. Tym razem coś nie wyszło. Prosiak krwawi, ale ciągle wierzga i stara się uciec.
W końcu pada a panowie ciągną go do miejsca, gdzie zostanie opalony z włosia.
Obserwowanie zabijanego zwierzęcia było dość szokujące… Po pierwszym spasowaliśmy.
Wracamy na główny plac. Tam ciągle trwają procesje i wręczanie prezentów.
Pojawiają się nowi coraz to nowi członkowie rodzin. Przedstawiciele kolejnych wiosek.
Na kamieniu pojawia się przed chwilą zabity, opalony już prosiak. Jego kolega zupełnie beztrosko przechadza się obok nieszczęśnika nie zdając sobie sprawy, że jeszcze chwila i jego też to czeka.
Poszliśmy z przewodnikiem na obchód wioski. Ceremonie pogrzebowe to nie tylko ofiary ze zwierząt i wręczanie prezentów. W różnych częściach wioski dzieją się różne rzeczy.
Te typowo pogrzebowe związane są z patroszeniem zabitych zwierząt, dzieleniem mięsa, garbowaniem skór a nad nimi krążące sępy.
Członkowie dalszej rodziny, którzy złożyli już swoje prezenty siedzą sobie i gawędzą gdzieś na gankach popijając palmowe wino własnej roboty (tuak), korzystając z okazji, że się spotkali, często po latach.
Dzieciaki bawią się z oczekującymi na śmierć bykami próbując sprowokować je do walki.
W kuchniach przygotowywane są napoje i przekąski dla pogrzebowych gości.
Atmosfera jest raczej radosna a nie żałobna. Torajowie twierdzą, że czekając z pogrzebem miesiącami a nawet latami mają okazje pożegnać się ze zmarłym i rozłożyć ból rozstania na mniejsze cząstki w dłuższym okresie czasu.
Po pogrzebie idziemy na spacer po polach ryżowych. Najpiękniejsze pola ryżowe jakie w życiu widziałam.
Góry, piękne niebo odbijające się w tafli wody na ryżowych grządkach, zielone wiązki młodego ryżu – zestawienie wygląda bajkowo.
Lawirując między grządkami wspinamy się na górę z restauracją, w której zaplanowany mamy obiad.
Widoki nieziemskie.
Restauracja nazywa się Mentirotiku, znajduje się w wiosce Batutumonga i serwuje bardzo dobre jedzenie.
W trakcie poobiedniej sjesty przewodnik przynosi nam dla zabawy jakiegoś zwierza. Chyba gryzie bo jakoś go tak ostrożnie trzyma.
Po obiedzie ruszamy w drogę powrotną do Rantepao, wypytując jeszcze naszego przewodnika o szczegóły, które nam przyszły do głowy, jak już ochłonęliśmy z wrażeń dzisiejszego dnia.
Zatrzymujemy się jeszcze po drodze na chwilę w torajowej wiosce popatrzeć, jak żyją sobie przeciętni mieszkańcy krainy. Mieszka tu bardzo bogaty ród – świadczą o tym bawole rogi wywieszone na frontowej belce domu. Ile rogów tyle bawołów zostało poświęconych na pogrzebach, czyli rodzinę stać było na bardzo wystawne uroczystości.
Poza tym wioska wygląda na bardzo prostą. Co prawda obok tradycyjnych torajowych domów stoją już też zwykłe, wygodniejsze i bardziej nowoczesne domostwa, jednak nie można się pomylić jaka ludność zamieszkuje wioskę. Spichlerze ryżowe wszędzie ciągle oryginalne.
Na kolację przewodnik zawozi nas do restauracji Cafe Aras, w której pracuje jego żona. Jest smacznie, jest Wi-FI, jest blisko do domu.
Może nie jest najtaniej, bo restauracja typowo turystyczna, ale zostajemy już do końca wieczoru. Płacimy przewodnikowi za pierwszy dzień i umawiamy się na kolejny. Dziś zobaczyliśmy tradycyjną ceremonię pogrzebową Torajów, jutro dowiemy się więcej o samym pochówku oraz o innych zwyczajach Torajów.
Rantepao
23 marca 2013
Przewodnik jak zwykle stawia się punktualnie, aż za punktualnie – my nie jesteśmy gotowi. Musi na nas poczekać 15 minut. Idzie sobie w tym czasie na herbatkę do właściciela naszego hostelu – chyba się dobrze znają.
Wyruszamy najpierw do wioski Lemo znanej z grobowców wykutych wysoko w skalnym klifie.
Przewodnik mówi, że zawód wyżłabiania w skałach wnęk na grobowce jest jednym z najlepiej opłacanych zawodów wśród Torajów. Jest to jednak bardzo ciężka i mozolna praca. Wykucie otworu na grobowiec zajmuje ponad dwa miesiące.
Torajowie wkładają trumien wszystko, co zmarły lubił za życia oraz to, co może się mu przydać w życiu po tamtej stronie. Często są to ulubione kosztowności, zegarek, komórka. Stąd pomysł umieszczania trumien w trudno dostępnych miejscach. Bronią w ten sposób zmarłego przed hienami cmentarnymi.
Na specjalnym balkoniku umieszczane są figurki ‘tau-tau’ przedstawiające, kto został tu pochowany.
Figurki wykonywane są z drzewa jack-fruit. Włosy zrobione mają z włókna liści ananasa.
Jeżeli na pogrzebie zmarłego złoży się w ofierze minimum dwadzieścia cztery bawoły zmarłemu rzeźbi się figurkę ‘tau-tau’ naturalnej wielkości. Tyko bogaczy stać na zamówienie takiej figurki. To znak ogromnego prestiżu rodziny.
Rzeźbiarze są zapraszani przez rodzinę zaraz po śmierci, kiedy zwłoki są rytualnie myte, ubierane w odświętne stroje i sadzane na krześle na trzy dni. Tyle mają czasu na modeling.
Trumnę i dobytek zmarłego transportują mieszkańcy wioski i rodzina na własnych barkach w lektykach zwieńczonych tradycyjnych torajowskim dachem.
Żeby włożyć trumnę Torajowie budują specjalne bambusowe rusztowanie, które po zamknięciu grobowca jest rozbierane.
Przechadzamy się po okolicznych polach ryżowych. Pan wygładza glebę w ryżowej grządce bambusowym pniem.
W wiosce jest wiele warsztato-sklepików. W jednym z nich rzeźbiarz rzeźbi figurki ‘tau-tau’, jako suweniry dla turystów. Jesteśmy pod takim wrażeniem, że kupujemy małą babcię i małego dziadka.
Tych naturalnej wielkości nie da się włożyć do plecaka ?
- Zdjęcie Figurek Naturalnej wielkości
Spotykamy tez panią, która przygotowuje pogrzebowe stroje nasuwając maleńkie koraliki na cieniutkie włókna. Praca może nie ciężka, ale bardzo mozolna. W taką właśnie biżuterie ubrane były wczoraj tak pięknie wnuczki.
W Tanah Toraja pogrzebowy biznes po prostu kwitnie. Przejeżdżaliśmy w okolicach Rantepao obok sklepu z trumnami. Dosłownie prześcigają się w kreatywności. Widzieliśmy trumny w kształcie instrumentów muzycznych, samochodów, kolorowe i bardzo ozdobne.
Następnie jedziemy do wioski Sangalla zobaczyć przedziwny grób niemowlaków. Jeszcze 50 lat temu dzieci, którym nie wyżęły się ząbki, chowane były w drzewach. Wierzono, że pochowane w ten sposób dziecko będzie żyło razem z drzewem i żywiło się jego mlekiem. Dzięki temu kolejne narodzone w rodzinie dzieci będą silne jak drzewo.
Jedziemy do Suaya, położonego na zboczu wzgórza miejsca pochówku królewskiej rodziny Sangalla.
Chociaż skała Suaya jest ogromna, służy za miejsce spoczynku jedynie królowi i jego rodzinie. Zażyczyli sobie bowiem, żeby jedynie ci, których łączą więzy królewskiej krwi mogli być z nimi pochowani. Można by było pewnie jeszcze z 50 grobów tu wydłubać ale kto królowi zabroni…
Ogromna ilość figurek ‘tau-tau’ (ponad 40) wyrzeźbiona na podobizny królewskich przodków, umieszczona na kilku balkonach, podkreśla zamożność i prestiż rodziny.
Można wejść po schodkach na małą platformę. Rozciągają się stamtąd piękne widoki na pola ryżowe. Było to miejsce, w którym król lubił kontemplować za życia.
Obok ma powstać muzeum insygniów królewskich i królewskiego majątku. Póki co jest w tym miejscu jeszcze jeden wielki bajzel. Kolejny punkt programu to lunch w barze Bamboo
Jedzenie o dziwo dobre.
bo bar wyglądał na lekko dziwny. Nawet miał jeszcze ubraną choinkę!
I papugę-akrobatkę na łańcuchu
Posileni jedziemy do wioski Kete-Kesu, liczącej sobie ponad 500 lat. Stoją tam rzędy tradycyjnych torajowych domów. W tradycyjnych wioskach domy były budowane zawsze na linii: północ-południe z wejściem zwróconym na północ. Naprzeciwko, w takim samym rzędzie, stawiano spichlerze do przechowywania ryżu.
Typowy torajowy dom jest nazywany ‘tongkonang’, co oznacza dosłownie ‘usiąść’ i wywodzi się, z tradycji domowych spotkań rodzinnych. Jest zbudowany na palach i ma charakterystyczny łukowaty, kolosalny dach, wygięty ku niebu.
Nasz przewodnik twierdzi, że przodkowie Torajów przybyli na Sulawesi na łodziach, które wynosili następnie na ląd i używali jak domów. To właśnie z tego powodu dachy w Tanah Toraja mają kształt łodzi a nie, jak twierdzą niektórzy, kształt bawolich rogów. Jest to nawiązanie do tradycji, ale też kontynuacja rzemiosła, w jakim się pierwotnie specjalizowali: budowa łodzi, których używali do grabieżczych napadów na okoliczne wysepki i wioski. Szkutnictwa uczyli się z pokolenia na pokolenie, dobrze im to wychodziło a szczelne konstrukcje doskonale sprawdzały się w roli dachów.
Budowa takiego domu była bardzo pracochłonna, dlatego budowały go wspólnie całe rodziny, a nawet wioski. Jednak nawet dużym, kilkunastoosobowym zespołom budowniczych zajmowało to około trzech miesięcy.
Domy są przepięknie zdobione rzeźbionymi ornamentami i malowane na żywe kolory, głownie czerwień (kolor krwi, symbolizujący życie ludzkie), żółć (boże błogosławieństwo), biel (czystość) i czerń (śmierć). Barwniki pozyskiwano z naturalnych materiałów: czarny z sadzy, biały z wapna, czerwony i żółty z kolorowej gleby, utrwalonej winem palmowym.
Większość rzeźbionych ozdób symbolizuje dostatek, płodność i indywidualne wartości danej rodziny. Częstym motywem jest słońce – symbol władzy i sztylet – symbol bogactwa.
Rzeźbienie i malowanie zajmowało kolejny miesiąc wykańczania domu. W sumie nowa rodzina na dom musiała czekać nawet do pół roku.
Wnętrze domu jest niewielkie w porównaniu do monstrualnego dachu. Jest ciemne, doświetlone jedynie małymi okienkami. Jednak życie Torajów toczyło się głównie tam gdzie ich praca, a więc na polach oraz przed lub pod domem. Pomieszczenia służyły jedynie do spania i rodzinnych spotkań.
Tongkonan ma tradycyjnie trzy poziomy: strych, gdzie przechowywano najważniejsze skarby rodzinne i rodowe pamiątki; izby, w których rodzina spotykała się i odpoczywała; przestrzeń pod domem, gdzie hodowano zwierzęta. Symbolicznie oznaczały one obszar sacrum, ziemskie terytorium ludzi i profanum.
Domy stanowiły dla Torajów cały mikrokosmos i symbolizowały więź z przodkami. Po wschodniej stronie domu, kojarzonej z życiem, zakopywano łożyska po porodzie, dlatego domów nie można rozbierać ani przenosić. Byłoby to jednoznaczne z zerwaniem kontynuacji rodu oraz brakiem szacunku dla przodków. Dlatego, nawet jeżeli rodzina wyprowadzi się do nowoczesnego domu z wygodami, ciągle dba o opustoszały dom rodowy lub przynajmniej płaci komuś aby to robił.
Często nad nowoczesnymi domami również można zobaczyć tradycyjne, torajowe dachy. Jeszcze częściej widać je nad spichlerzami do przechowywania ryżu oraz nad, także już ‘nowoczesnymi’, grobowcami.
Jest to nie tylko dowód przywiązania do tradycji, ale także podkreślenie statusu społecznego. Pierwotnie jedynie torajowa arystokracja miała prawo i środki budować ‘tongkonan’. Zwykli ‘chłopi’ mieszkali w znacznie mniejszych i prostszych domkach zwanych ‘banua’.
Obok osady Kete-Kesu znajdują się groty skalne, w których mieszkańcy grzebali swoich zmarłych. W jaskiniach zalegają dyplomy i dokumenty zmarłych a także inne przedmioty codziennego użytku.
Zostawiane są też ofiary: napoje, owoce, papierosy, to co zmarli lubili najbardziej za życia.
Pozostawione banknoty są natomiast dla osób, które dbają o cmentarzyska.
Trumny z ciałami podwieszano pod skałami lub umieszczane wysoko na półkach skalnych, żeby ochronić je przed grabieżcami, zarówno zwierzęcymi jak i ludzkimi.
Ze starszych grobowców wysypują się często czaszki i kości
To był ostatni punkt programu na dziś.
Po drodze pytaliśmy przewodnika o ‘tuak’, czyli palmowe wino, którym częstowano gości na pogrzebie. Przewodnik mówi, że jeżeli chcemy, możemy się zatrzymać po drodze i kupić sobie trochę na spróbowanie. Chętnie na to przystajemy. Niestety w miejscu, gdzie nas zawozi wina już nie ma. Pan sprzedał wszystko na inny pogrzeb. Przewodnik mówi, że zorganizuje nam je z innego miejsca.
Odwozi nas do restauracji swojej żony a sam gdzieś znika. Wraca po godzinie z białym płynem w reklamówce. Przelewa go do dzbanka i mamy trunek do kolacji.
Płyn smakuje dziwnie, właściwie mało czuć w nim alkoholu, ale to ponoć zdradliwe wrażenie. Pijemy po szklaneczce, resztą dzielimy się z przewodnikiem i jego towarzyszami przy sąsiednim stoliku.
Na kolację zamawiamy tradycyjne danie krainy Toraja: mięso bawoła pieczone w bambusie.
Po kolacji prosto do domu spać. Jutro trzeci, ostatni dzień zwiedzania zaplanowany dla nas przez naszego przewodnika.
Rantepao
24 marca 2013
Rano znowu przewodnik czeka na nas przed naszymi domkami. Jedziemy zobaczyć wodospad.
Droga na wodospad prowadzi przez góry i górskie wioski. Upewniamy się dziś, że kraina Torajów to nie tylko uczta kulturalna. To też, a może przede wszystkim, przepiękne krajobrazy!
Jest to spokojny, wiejski region gdzie uprawia się ryż, kakao, kawę, zboże. Położony od 300 do 2880 m n.p.m.
Jest bardzo przyjemnie. Temperatury wahają się od 16 do 28 stopni Celsjusza. Idealne warunki na trekking po okolicznych wioskach.
Samochód nie dojedzie pod sam wodospad – musimy się kawałek przejść między polami i wioskami. Bardzo się z tego cieszymy. Jest cudownie!
Uśmiechnięte buzie Torajów towarzyszą nam w każdej mijanej wiosce. Indonezyjczycy, których napotkaliśmy na wszystkich wyspach byli CUDOWNI!
We wioseczkach scenki z codziennego życia: zbieranie ryżu,
kąpiel dzieciaczka
gotowanie posiłków.
Starsze dzieciaki biegają za nami z nieukrywaną ciekawością.
Jednak jak próbujemy je zagadać trochę się wstydzą.
Cudowny był ten spacer.
Końcowy etap to droga przez dżunglę.
W dużej mierze oswojoną, taką ze schodami.
W końcu docieramy do wodospadu. Piękny.
Woda za zimna jak dla mnie, żeby się wykąpać. Wystarczy mi owiewająca nas mokra mgiełka unosząca się wokół.
Widoki z wodospadu też piękne. W drodze powrotnej jeszcze trochę podglądactwa wiejskiego życia
I pakujemy się do samochodu, który wiezie nas do miejscowości Tilanga, do Natural Swimming Pool.
Miejsce jak z baśni. Krystalicznie czysta woda
Przez którą widać niesamowite skaliste dno układające się w jakąś nieprawdopodobną podwodną mozaikę. Woda zimna, ale chłopaki się kąpią.
Kąpią się też lokalne chłopaczki skacząc do wody z kilku dobrych metrów z otaczających basen drzew
Trochę się przed nami popisują, ale widać, że znają tu każdy kamień i obyło się bez nieszczęśliwych wypadków
Basen otaczają bardzo nierówne skały. Ja chodzę jak połamana, bojąc się poślizgnąć czy skręcić nogę. Chłopaczki skaczą po nich jak kozice górskie.
W wodzie pływają węgorze, które żyją tylko i wyłącznie w czystej wodzie. Przewodnik koniecznie chce nam je pokazać.
Ja wierzę na słowo, że woda jest czysta. Więcej, ona jest krystalicznie czysta. Widać to gołym okiem. Węgorza wypatrzeć też się udaje, więc nawet mamy namacalny dowód, że jest czysta.
Ostatnim punktem dzisiejszej wycieczki jest najstarszy zachowany torajowy dom.
Jest to jedyny zachowany torajowy dom kryty kamieniem.
Wracamy do hostelu. O 18.00 mamy nocny autobus do Makasar. Jemy pożegnalną kolację w naszej restauracji, żegnamy się z przewodnikiem, jego żoną i naszym kierowcą, który nawet otrzymuje od nas napiwek. Nie ma to jak zadowolony klient ?
To były cudowne trzy dni. Kraina Torajów to naprawdę unikatowa kultura i zapierające dech w piersiach krajobrazy. Globalizacja i turystyka odcisnęły już tu swoje piętno, jest to niestety nieuniknione. Jednak wystarczy oddalić się trochę od turystycznych szlaków a odnajdzie się miejsca, w których życie nie zmieniło się przez ostatnie stulecia.
Wsiadamy do nocnego autobusu do Makasar. Jesteśmy wykończeni intensywnym dniem. Nawet się cieszę na te 10 godzin przymusowego wypoczynku. Siedzenia znowu szerokie, rozkładane na prawie leżąco. Kocyki są, podusie są. Jesteśmy ciepło ubrani, więc klimatyzacja nam nie straszna. Będzie nam się dobrze spało.
Sulawesi, Rantepao – Makasar – Jawa, Dżakarta
25 marca 2013
Spałam jak kłoda. Asystent kierowcy budzi nas pod lotniskiem. Wysiadamy tylko my i od razu wchodzimy na halę. Wokół lotniska nie ma kompletnie nic ciekawego.
Biuro linii lotniczych Merpati jeszcze puste. Jest 4.50 rano. Kładę się jeszcze dospać godzinkę na podłodze. Seb pyta w innych liniach, czy są bilety na wcześniejsze loty do Dżakarty. W Lion Air pierwszy wolny termin dla 4 osób to 13.45 za jakąś kosmiczną cenę 1,8 miliona Rupii za osobę. Raczej nie skorzystamy. Gdy pojawiają się pracownicy Merpati idziemy zapytać o możliwość przebukowania biletu na wcześniejszy lot. Pan informuje nas, że jest to jedyny lot do Dżakarty tego dnia i przerażony mówi, że na dodatek będzie dziś opóźniony. Prosi abyśmy zaczekali, sprawdzi w innych liniach lotniczych. Widzimy jak biega przejęty od budki do budki, dzwoni gdzieś, w końcu podchodzi do nas i przepraszającym tonem informuje, że dziś poniedziałek rano, bardzo ‘busy day’, że w ramach rekompensaty zaprowadzi nas do ‘Executive Lounge’, gdzie będziemy mogli wygodnie poczekać i zjeść śniadanie. To się nazywa serwis!
Nie wiemy jak się zachować w ‘Executive Lounge’. Pierwszy raz jesteśmy w poczekalni dla VIPów. Obserwujemy, co robią inni. System jest samoobsługowy: samemu nalewa się kawę, herbatę, nakłada dania, robi tosty. Obsługa jest od uzupełniania braków i sprzątania zużytych naczyń.
Seb trochę odsypia noc na mięciutkich kanapach. Ja grzebię w darmowym Internecie. Potem uzupełniam totalnie zaniedbany w tym roku Dziennik Podróży.
W końcu zapowiadają nasz samolot.
Lecimy do Dżakarty, żeby stamtąd rozpocząć podróż powrotną do Polski.
To był cudowny urlop. 5 wysp, 5 różnych krajobrazów i cała masa różnic kulturowych. Wyjazd po prostu nie mógł być pełniejszy. Na pewno powinien być dłuższy. Uwielbiam Indonezję!
Polecane książki
Przepraszamy, ale obecnie brak jest możliwości komentowania.