
Gili
Gili
Gili Meno Dzień po Dniu
Bali, Ubud – Gili Meno
16 marca 2013
Na Gili Meno dostajemy się motorówką Speed Boat. Bilety zorganizowała nam pani gospodyni z naszego homestay w Ubud. Nie pamiętam za ile ale o połowę tańsze niż te, które znaleźliśmy w Internecie.
Łódź dopływa do Gili Trawangan,
gdzie musimy się przesiąść na mniejszą łódkę, która zabiera nas na Meno.
Archipelag Gili składa się z trzech wysp: Gili Trawangan, Gili Air i Gili Meno. Gili Trawangan jest największa, najbardziej popularna i najbardziej imprezowa. Jest dużo knajp, hosteli, są nawet nocne kluby.
Dokładnie z tego powodu postanawiamy ją odpuścić.
Gili Air ma ponoć najstarszą bazę sypialną, lekko zdezelowaną i niedoinwestowana (tak przynajmniej piszą). Dlatego nasz wybór pada na Gili Meno, najmniejszą z wysepek, określaną jako najbardziej ‘robinsonowską’ ze wszystkich trzech.
Ma kilometr na dwa wielkości, można ją obejść wkoło w 1,5h.
W miejscu gdzie przypływamy jest rastamański bar. Zostawiamy tam Marka z bagażami a sami wyruszamy plażą dookoła wyspy w poszukiwaniu noclegu.
Plaża jest piękna, morze turkusowe, jest lepiej niż w raju!
Mniej więcej w połowie wyspy znajdujemy domki, które bardzo nam odpowiadają. Są w kształcie tradycyjnych sasakowskich domów.
Nówki-blaszki, otworzone dopiero w tym roku przez przedsiębiorczego Japończyka
Naprzeciwko restauracja na piasku z japońsko-indonezyjską kuchnią
W domkach na dole łazienka, u góry sypialnia na świeżym powietrzu z widokiem na morze. Bajka!
Niestety, jest tylko jeden wolny. Idziemy kawałek dalej. Po sąsiedzku są kolejne domki z widokiem na morze. Z otwartą łazienką, o połowę tańsze. Sebciowi świecą się oczka. Nie są stylowe jak tamte, ot najzwyklejsze bungalowy z gankiem, ale nie są złe. Dogadujemy się, że my bierzemy tańszy, Kaśka z Markiem sasakowy.
Siadamy w restauracji na piwo uczcić wykonanie zadania. Nie chce nam się wracać pół wyspy po Marka i bagaże. Przedsiębiorczy Japończyk proponuje, że wyśle po niego pracownika, który zamówi mu konika z karetą i przywiezie tutaj. Bosko! Pokazujemy chłopaczkowi Marka na monitorku aparatu (chociaż pewnie i tak był jedynym białym w knajpie, wiec raczej ciężko byłoby go nie znaleźć). Piszemy do Marka list, żeby szedł za chłopcem i oddajemy się pełni naszego szczęścia: morze, plaża, rajskie widoki i zimne piwo.
Za jakiś czas przybiega konik, ciągnąc w karecie nasze plecaki i Marka (biedny konik…)
Na Gili nie ma dróg. Zakazany jest ruch motorowy, dlatego cały transport odbywa się na rowerach i przy pomocy tak zwanych cidomos, czyli małych zaprzęgów kucykowych. Są urocze!
Resztę dnia po prostu korzystamy z uroków morza, naszej plaży i restauracji.
Już przy pierwszym snorklingu spotykamy żółwie.
Jest ich tam tyle, że z czasem już nam nawet powszednieją ? Nie bez powodu wyspy Gili są nazywane Żółwiową Stolicą Świata.
Kolacje jemy u przedsiębiorczego Japończyka. Nie spodziewałam się, że w Indonezji będę jadła sushi…
Zasypiamy wsłuchując się w szum fal pod naszym domkiem. Naprawdę trafiliśmy do raju.
Gili Meno
17 marca 2013
Wczesnym rankiem wypływamy z rybakiem na ryby.
Mnie łowienie ryb kompletnie nie kręci traktuję to jak wycieczkę w głąb morza i okazje do skwierczenia na słoneczku.
Ryby biorą słabo, pomimo tego, że pan kierowca wozi nas z miejsca na miejsce w ich poszukiwaniu.
Jednak coś tam się złapać udaje
Jedzenie w restauracji na plażyPo powrocie oddajemy się totalnemu lenistwu. Znowu musieliśmy za wcześnie wstać. Trzeba odpocząć.
Na obiad idziemy do następnej knajpy na plaży. U przedsiębiorczego Japończyka jest dość drogo i za bardzo japońsko.
U chłopców w knajpie, w której siadamy, z komunikacją bardzo ciężko. Trochę się namęczyliśmy z zamówieniem, ale się w końcu udaje.
Knajpka ma fajne wiaty do poleżenia więc urządzamy tam sobie poobiednią sjestę
kąpiemy
spijamy piwo i wracamy na naszą plażę.
Na kolację rybak przyrządził nam złowione rano ryby. Trzeba przyznać, że genialnie przyrządził.
Idziemy spać. To był bardzo pracowity dzień 😀
Gili Meno
18 marca 2013
Kolejny pracowity dzień na Gili Meno. Od samego rana plażowanie w pocie czoła.
Wyczerpujące snorklowanie.
Męczące przewracanie się z boku na bok w walce z odleżynami.
Robimy wykańczające NIC
Żeby trochę odpocząć idziemy do Parku Ptaków. Jest w nim ponad 300 egzotycznych okazów.
Prawdę powiedziawszy myśleliśmy, że jest większe i lepiej zorganizowane. W rzeczywistości jest raczej małe i rozbałaganione. W skleconych z siatki zagrodach siedzą sobie różne zwierzęta, nie tylko ptaki.
A napisane jest, że mieszkają ‘w swoich naturalnych warunkach’. Nie spodziewałam się klatek…
Można sobie zrobić z nimi zdjęcia. Fajnie się trzymają nóżkami ręki – tak kurczowo ? ale bać się nie boją. Bardzo ciekawskie są.
Skoro już się ruszyliśmy poszliśmy też obejrzeć Sanktuarium Żółwi. Jest to ośrodek, w którym malutkie, dopiero co wyklute żółwiątka są odchowywane na tyle, żeby mogły sobie poradzić same na wolności. Jak podrosną tak, że nie dadzą się już tak łatwo zjeść, wypuszczają je do morza. Szkoda, że nie jest teraz na to pora. Bardzo bym chciała zobaczyć, jak te słodziaki biegną po piachu do morza.
Postanawiamy też zobaczyć jedyne na wyspie jezioro. Jednak szybko stamtąd uciekamy. Dosłownie całe oblepione jest kolosalnymi pająkami.
Wyglądają na jadowite. Brrrr!
Wracamy na plażę przez środek wyspy. To tu mieszkają prawdziwi mieszkańcy.
I jak rasowi Azjaci zaśmiecają obszar swojej egzystencji!
Jak dobrze, że zasięg ich działalności nie dochodzi do plaż i morza. Są one, wyjątkowo jak na Azję, zupełnie bez-śmieciowe.
Znaleźliśmy nawet mały sklep. Jak dobrze, bo skończył nam się olejek do opalania. Bardzo sceptycznie pytamy chyba stuletnią panią o produkt a ona…. podaje dokładnie to o co prosimy!
W środku wyspy panuje straszliwy zaduch. Przez okalające brzegi drzewa nie przebija morska bryza. Powietrze stoi w miejscu. Zupełnie inny klimat niż na plaży.
Na zakończenie dnia poszliśmy na kolację do knajpki przy przystani. Wszędzie pusto. Gdzie się podziali turyści?
Spacerkiem wróciliśmy na swoją plażę.
Kolejny pracowity dzień dobiegł właśnie końca.
Gili – Lombok
19 marca 2018
Ponieważ od tego przepracowania już nas bolą głowy, postanowiliśmy skrócić o jeden dzień pobyt w raju i popłynąć na kolejną wyspę, Lombok, o jeden dzień wcześniej.
Rano jeszcze ostatnie ciężkie roboty w raju
Na popołudnie przedsiębiorczy Japończyk zorganizował nam prywatną motorówkę na Lombok oraz samochód z kierowcą, który zawiezie nas na polecaną przez niego plaże Kuta (nie mylić z paskudną Kutą na Bali!).
Przejazd motorówką sam w sobie był wielką frajdą. Pruła jak meserszmit, skacząc wysoko po falach. Czuliśmy się trochę jak na jakimś wodnym rollercoasterze.
Cała podróż zajęła może 20 minut.
Good Bye Gili Meno! To był prawdziwie rajski pobyt. Jestem przekonana, że lepiej wybrać po prostu nie mogliśmy.
Relację z naszego pobytu na Lombok można przeczytać tutaj
Polecane książki
Przepraszamy, ale obecnie brak jest możliwości komentowania.