Cox’s Bazar
cox’s bazar
Bangladesz Artykuły
Odwiedź ten kraj zanim zrobią to inni
Rohingyas. Najbardziej prześladowana mniejszość narodowa na świecie
Cox’s Bazar Dzień po Dniu
Dhaka – Cox’s Bazar
20 lutego 2015
Wysiadamy z Parostatku i jedziemy prosto na lotnisko. O 14.30 mamy samolot do Cox’s Bazar liniami Novoair. Lot Trwa 55 minut.
Na miejscu rikszarz obwozi nas po kilku hotelach w pobliżu plaży. Drogo jak smok. W końcu wybieramy przeciętny hotelowiec IQRA BEACH HOTEL iqrabeachhotel.com za obniżoną cenę 1000 TK za pokój. Zostajemy tu trzy noce. Mamy balkonik z widokiem na małą, cichą uliczkę, gdzie toczy się codzienne lokalne życie, wiec możemy się pogapić się na lokalesów i podejrzeć jak spędzają czas. Duży plus.
Zrzucamy plecaki i idziemy na najdłuższą na świecie naturalną plażę Cox’s Bazar, liczącą 125 kilometrów niczym nie zakłóconego piasku. Jest też bardzo szeroka a piaseczek miałki jak mąka. Jednak to chyba już wszystkie 'naj’ jakie by można przytoczyć. Miasteczko uroku nie ma za grosz.
Trzymamy się więc kurczowo bieluśkiego piasku.
Spacerując nad wodą dostrzegamy knajpę, Divine Eco Resort, która od razu wydała się nam sympatyczna: drewniana, kryta liśćmi bananowca, zadbana, z dużym tarasem na piętrze.
Ceny lekko z kosmosu, jednak zostajemy. Tuńczyk to koszt 505 Taka, zupy 320 Taka, serowe ravioli 425 Taka, herbata mrożona 95 Taka, świeżo wyciskana lemoniada 85 Taka.
Złożyliśmy zamówienie na świeżuteńki i seafood a pan pyta: ’would you like beer?’ Zbaranieliśmy. Dopytujemy jeszcze pięć razy, czy się aby przypadkiem nie przesłyszeliśmy, ale pan wymienia nawet Heinekena! Wybraliśmy lokalne (sic!!!) piwo Hunter. Dostaliśmy puszki szczelnie owinięte serwetkami. Nasze pierwsze piwo w Bangladeszu.
Przy stoliku obok nas australijscy surferzy. Jedzenie jest obłędne i pięknie podane.
Po kolacji wracamy do hotelu. No mało tu do roboty jest…
Cox’s Bazar – St. Martin – Cox’s Bazar
21 lutego 2015
Z Cox’s Bazar wybraliśmy się na wycieczkę do prawdziwej dumy Bengalczyków: jedynej w kraju koralowej wysepki St. Martin położonej na samym krańcu Państwa. Tam chętnie zostałabym dłużej. I taki był właśnie plan. Niestety pokrzyżował go 'hartal’, czyli azjatycki antyrządowy strajk protestacyjny zaplanowany na pojutrze. Promy nie będą kursowały, nie mielibyśmy jak wrócić i nie zdążylibyśmy na samolot powrotny do Dhaki. Podczas naszego pobytu sytuacja polityczna była bardzo gorąca. Dochodziło do wrzucania butelek z podpaloną benzyną do autobusów. Kilka osób spłonęło żywcem. My z tego całego politycznego chaosu odczuliśmy jedynie demonstracje na ulicach i liczne kontrole wojskowe w dalekobieżnych autobusach.
Bilety na prom Keari Sindbad Tours & Services Ltd. kupujemy w biurze podróży Sea Island Tourism na parterze naszego hotelu. Płacimy 2800 Taka za dwie osoby. W cenie jest dowóz autobusem z hotelu do Teknaf, numerowane miejsce siedzące na górnym, otwartym pokładzie na promie, lunch w lokalnej restauracji na St. Martin i podróż powrotną.
Autobus przyjeżdża po nas o 6.30 rano. W Teknaf jesteśmy o 9.00. Płyniemy na wyspę około 2h a o 15.00 musimy już niestety zacząć wracać z powrotem.
Na promie jesteśmy ogromną sensacją. Wszyscy chcą mieć koniecznie z nami zdjęcie.
No to będziemy dziś gwiazdami bengalskiego Facebooka.
Poznajemy grupkę przyjaciół, którzy mówią bardzo dobrze po angielsku. Jeden z nich studiował filologię angielską, inny wyemigrował do Australii, jeszcze inny uczy angielskiego w szkole. Całą drogę spędzamy na bardzo ciekawych rozmowach.
Okazuje się, że są to Birmańczycy z plemienia Rohingya. Musieli opuścić swój kraj ze względu na prześladowania na tle religijnym. W Buddyjskiej Birmie muzułmańska mniejszość Rohingya nie posiada właściwie żadnych praw. Mają ograniczone prawo przemieszczania się, edukacji publicznej i pracy w instytucjach państwowych. Rząd birmański odmówił im praw należnym mniejszościom narodowym, nazywając ich nielegalnymi imigrantami z Bangladeszu, pomimo istnienia dowodów na to, że zamieszkiwali teren Birmy już w VIII wieku. Ich sytuacje porównuje się do afrykańskiego apartheidu.
Nasi nowi znajomi mieszkają z rodzinami w obozie dla uchodźców w pobliżu Cox’s Bazar. Na wyspę St. Martin płynie się wzdłuż wybrzeży Birmy w takiej odległości, że doskonale widać świątynie, domy, rybaków na brzegu. Smutno patrzą w tamtą stronę. W Bangladeszu są tylko uchodźcami, dyskryminowanymi i pogardliwie traktowanymi przez Bengalczyków. Lokalnej ludności nie podoba się jak wychodzą po za obóz. Są ludźmi bez kraju i paszportu.
W końcu dobijamy do wyspy. Naprawdę tu znacznie ładniej niż w Cox’s Bazar.
Najpierw idziemy zjeść lunch. Prowadzi nas do restauracji przydzielony lokalny dzieciak. Miasteczko też bardzo fajne.
Posileni idziemy się trochę rozejrzeć. Wygląda tu trochę jak w typowym kurorcie: dużo restauracyjek, małych hotelików, riksz. Szkoda, że nie możemy zostać dłużej.
Chłopcy proponują, żeby razem wypożyczyć motorówkę i popłynąć na pobliską mniejszą bezludną wysepkę. W sumie mieliśmy popływać i ponudzić się na plaży, ale się zgadzamy.
Wysepka, a właściwie duża kupa kamieni, jakoś nie robi na nas piorunującego wrażenia, ale chłopaki zachwycone.
Nie wiem dlaczego Azjaci maja jakiś uraz do pływania, nikt nawet stópki na zamoczył. Za to zrobili sobie ze trzysta zdjęć z kamieniami w stu różnych pozycjach.
Suma summarum raf nie zobaczyliśmy, połaziliśmy po skałach za to wróciliśmy do Cox’s Bazar bogatsi o kilku nowych przyjaciół i jakąś setkę znajomych.
Po drodze z portu do hotelu nasz autobus przeszedł sześć wojskowych kontroli. Chyba się na coś przydaliśmy, bo przy każdym zatrzymaniu wszyscy pokazywali na nas chóralnie krzycząc: ’turists’
Kolację znowu jemy na plaży w Divine Eco Resort. Siedzą tam znowu biali surferzy. Chyba musi być to najlepsza knajpa w mieście.
Mają tam też domki do wynajęcia na samym piasku. Są piękne, tylko trzy razy droższe niż nasz hotel. Chyba jednak zostaniemy tam, gdzie jesteśmy.
Cox’s Bazar
22 lutego 2015
Dziś przedpołudnie postanawiamy spędzić na plaży.
Jak przystało na azjatycki kurort, plaża pełna sprzedawców przeróżnych usług: przejażdżka konikiem, sesja fotograficzna profesjonalnym sprzętem wykonana rękami profesjonalisty, przejażdżka skuterem, zakup ręcznie robionej biżuterii. Zupełnie jak na turystycznych plażach w innych krajach na świecie.
Trzeba też przyznać, że było to najczystsze miejsce w jakim tutaj byliśmy. Sprzątana jest codziennie przez taką oto mocną ekipę. Prawdziwy kurort dla tych bogatszych Bengalczyków.
Od dzieciaków wynajmujemy parasol i leżaki na piasku na pół dnia i otwieramy książki. Niestety o prawdziwym wypoczynku nie może być mowy. Każdy, kto obok przechodzi musi koniecznie mieć z nami zdjęcie, musi zapytać skąd jesteśmy, co widzieliśmy w Bangladeszu i czy nam się podobało. Mieliśmy nawet sesje na plaży ze specjalnie do tego wynajętym profesjonalnym fotografem!!! Trochę ich po plaży chodzi oferując swoje usługi. Życie gwiazd jest strasznie męczące.
Trzeba natychmiast wejść do morza. Bengalczycy z jakiegoś powodu dalej niż do kolan nie wchodzą, jeżeli w ogóle zechcą się zamoczyć. A woda boska.
Tylko ile można w niej siedzieć! Dzieci, które wypożyczyły nam leżaki i parasole, jak tylko się zorientowały, że mamy już serdecznie dość otoczyły nas prawdziwym kordonem i przeganiały natrętów. Mieliśmy więc jeszcze prywatną ochronę w cenie. Dostały za to spory napiwek. Bardzo niewychowawcze, ale… po jakimś czasie paparazzi byli już po prostu nie do zniesienia.
Na lunch idziemy znowu do Divine Eco Resort. Dołącza do nas poznany wczoraj Safi. Razem jedziemy na zakupy. Chcieliśmy kupić jakieś prezenty, magnesy na lodówkę, koszulki. Niestety nic tu po prostu nie ma!
Włóczymy się trochę po uliczkach
Ale one też jakoś mało interesujące
Safi zabiera nas na wodospad i punkt widokowy przy sąsiedniej plaży. Bardzo się stara, żeby nam coś atrakcyjnego pokazać. Tylko niestety za wiele tu do zobaczenie nie ma.
Najpiękniejszy był zachód słońca na plaży całej obłożonej workami z piaskiem.
Po zmroku wracamy do hotelu. Trzeba się spakować. Jutro wracamy do stolicy.
Cox’s Bazar – Dhaka
23 lutego 2015
Wylatujemy do Dhaka liniami Novair o godzinie 12.15. To już nasze ostatnie dni w Bangladeszu przed lotem do Indii.
Więcej o Dhace można przeczytać tutaj