Yakushima
Japonia
Artykuły
15 Największych Japońskich Dziwactw według Gajdżina
Onsenowe Szaleństwo Japończyków
Nagasaki. Godzina w której Zatrzymał się Czas
Yakushima Dzień po Dniu
Kagoshima – Yakushima
01 października 2016
Na małą wysepkę Yakushima docieramy promem z Kagoshimy. Są od siebie oddalone o 60 kilometrów. Pierwotnie mieliśmy wyruszyć poprzedniego dnia o 18.00 nocnym promem Hibiscus Ferry, który dopływa do Tanekashima o 21.40, stoi w porcie do 05.10 (bez możliwości opuszczenia promu), w Yakushimie bylibyśmy o 07.00. Koszt biletu w jedną stronę to 3500 Jenów. W obie strony 7200 Jenów tylko z powrotem wypływa o 08.10, w Tanekashimie jest o 10.10, tam stoi do 11.00, do Kagoshimy dociera dopiero o 14.40. Innymi słowy niemal cały dzień stracony. Jest to bardziej prom towarowy, ale zabiera też pasażerów. Niestety okazało się, że nie zawsze. Nas zaplanowanego dnia zabrać nie chciał, więc warto najpierw sprawdzić w informacji turystycznej albo bezpośrednio w porcie, czy jest taka opcja.
Wybieramy więc pasażerski prom Yakushima 2, na którym rejs zabierze nam cztery godziny. Bilety w obie strony kosztują 8900 Jenów (w jedną 4900). Wypływamy o 8.30.
Pogoda jest znowu genialna, więc całą drogę smażymy się na otwartym górnym pokładzie czytając książki i popijając zimne piwko, pobrane z licznie występujących automatów.
Prom jest całkiem spory. Japończycy siedzą w klimatyzowanych salach na dolnym pokładzie, dziwiąc się zapewne znowu dzikim gajdzinom, którzy leżą na dechach w pełnym słońcu. Na naszym poziomie jesteśmy całą drogę tylko my.
No ale na dolnych pokładach Japończycy mają swoje ukochane patchinko, telewizje, automaty z zieloną herbatą.
Jest nawet sala kinowa, jednak seansów na tym rejsie brak.
Na początek przepływamy obok wulkanów Sakurajima, które odwiedziliśmy wczoraj. Od tej strony wyglądają równie okazale. Niestety ciągle uśpione. Erupcji popiołu brak.
Potem już długo, długo tylko morze na horyzoncie, aż w końcu dopływamy do Yakushimy.
Yakushima to niemal okrągła wysepka o obwodzie 135 kilometrów, powierzchni 505 kilometrów kwadratowych. W 1993 została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest przepięknie zielona i górzysta. Jest na niej 39 gór wyższych niż 1000 metrów. Najwyższa góra, Miyanoura-dake mierzy 1936 metrów.
Ze względu na ciepły klimat i relatywnie wysokie góry Yakushima ma charakterystyczny ekosystem zmieniającą się warstwowo od samego wybrzeża po czubki gór. Do 800 metrów zbocza porastają lasy laurowe. Między 800 a 1600 metrów lasy iglasto-liściaste. Strefę między 1600 a 1800 porastają krzewy. Powyżej rosną już tylko karłowate bambusy i trawy. Od pierwszego wejrzenia zielone góry wyrastające prosto z oceanu wyglądają powalająco.
Z portu piechotą idziemy do wynajętego hostelu Friends w dzielnicy Miyanoura (186 – 2 Miyanoura). Koszt noclegu to 3000 Jenów za dwójkę. Spacer zajął nam około 15 minut.
Pokoje urządzone w typowo japońskim stylu, więc wyłożone matami tatami, zamykane papierowymi drzwiami przesuwnymi shoji. Śpimy oczywiście na rozkładanych, cienkich materacach czyli futonach. Mamy do dyspozycji kuchnie i wspólne łazienki. Podoba nam się. Gorzej jak ktoś chrapie, a ci drudzy mają lekki sen.
Zrzucamy bagaże i pędzimy na miejski autobus do narodowego parku Shirataniunsui-kyo, prastarego lasu położonego w wąwozie na wysokości miedzy 600 a 1050 metrów. Bilet wstępu kosztuje 300 Jenów.
Jest tu po prostu jak bajce. Stare, potężne drzewa cedrowe porośnięte są różnymi gatunkami mchów i porostów. Jest to jedno z najwilgotniejszych miejsc na Ziemi, najwilgotniejsze w całej Japonii, więc mchy są niesamowicie bujne i aż nieprzyzwoicie zielone. Większość drzew jest zielonych przez cały rok. W 1966 roku odkryto w tym lesie najstarsze drzewo świata. To ponad dwudziestopięciometrowy cedr, Jōmon Sugi o ponad pięciometrowej średnicy pnia i ponad szesnastometrowym obwodzie. Jego wiek szacowany jest nawet na 7200 lat, chociaż niektórzy sceptycy twierdzą, że to jedynie 2000.
Idealne miejsce na trekking. Ma się wrażenie, że za chwile zza krzaków wyskoczy jakiś Hobbit czy elf.
Taki las jest też miejscem akcji animowanego filmu Mój sąsiad Totoro, który stał się jedną z najbardziej popularnych japońskich produkcji. Totoro to leśne duchy, mieszkające w drzewach, dzięki którym niezbyt wesołe życie dwóch małych dziewczynek zmienia się w magiczną bajkę. Urocze duchy pokazują im piękno natury i pomagają radzić sobie z rzeczywistością. Pomimo tego, że są to postacie fikcyjne, mają wiele wspólnego z shintoistycznymi wierzeniami o świętości drzew i należytym szacunku do natury. Prawdopodobnie dlatego film zrobił w Japonii taką furorę.
https://www.youtube.com/watch?v=B6B_nuHksvs
Po kilkugodzinnym trekkingu wracamy do naszego hostelu, robimy małe zakupy na jutrzejsze śniadanie i wyruszamy na poszukiwanie lokalu na kolację. Znajdujemy bardzo przyjemną, małą, rodzinną knajpkę. Wystrój typowo japoński: siedzimy na podłodze przy niziutkich stoliczkach. Jedzenie przednie.
Po kolacji rozchodzimy się do naszych hosteli (tym razem nie udało się zarezerwować pokoi dla wszystkich w jednym) i idziemy spać.
Yakushima
02 października 2016
Rano, po śniadaniu przygotowanym samodzielnie w naszej hostelowej kuchni, idziemy wypożyczyć samochód na stację benzynową, znajdującą się właściwie za rogiem naszego hotelu. Dziś zamierzamy objechać wyspę dookoła. Konieczne jest oczywiście międzynarodowe prawo jazdy. Dostajemy niebieską hondę i wyruszamy w trasę.
Naszym pierwszym celem jest Haruta Swimming Beach, przy której podobno są rafy koralowe. Wydawało nam się, że droga wokół takiej malutkiej i niemal okrągłej wyspy będzie jak po sznurku. Jednak trochę się zdziwiliśmy. Plaża Haruta leży najbliżej głównego miasteczka. Główna, obwodząca wyspę droga, nie przebiega w jej bezpośrednim sąsiedztwie, więc, żeby się do niej dostać trzeba się zapuścić w małe, poplątane uliczki. Trochę się pogubiliśmy. Ludzi na ulicach zupełny brak, więc nie ma kogo zapytać o drogę. Według rozpiski na naszej mapie powinno się tam dojechać w 40 minut. Nam to zajęło znacznie dłużej. W końcu jednak docieramy.
I tu małe zdziwienie. Plaża jest właściwie zabetonowana i na dodatek wszystko zamknięte na cztery spusty.
Jedyne żywe jednostki to dwaj Japończycy stojący po kolana w rzeczce i czegoś tam szukający.
Poza nimi ani żywego ducha. Co jest z tymi Japończykami? Po jakimś czasie przyjeżdża jeszcze trzech Japończyków, przebierają się w pianki i znikają w wodzie.
Dno kamieniste, woda zimna jak na moje standardy, betonowe brzegi nieprzyjazne. Wszystko nas ostatecznie zniechęciło do kąpieli, którą pierwotnie planowaliśmy.
Nie zabawiamy tu długo i wyruszamy do kolejnej atrakcji, którą jest wodospad. Senpiro-no-taki. Ma 60 metrów wysokości i jest najbardziej rozpoznawalny ze wszystkich wodospadów na wyspie. Rzeczywiście jest nietypowy. Spada tak jakby z trzech ścian. Jego nazwa pochodzi od faktu, że ktoś z wyobraźnią dojrzał w jego kształcie 1000 ludzi trzymających się za ręce. Mi wyobraźni na to nie wystarczyło, niemniej jednak wodospad piękny.
Mijamy po drodze wodospad Ryujin-no-taki, który znajduje się zupełnie przy ulicy. Przejeżdżamy nad nim mostem. Zaparkować nie ma gdzie, ale ruch tu na ulicy taki, że spokojnie zostawiamy auto na środku drogi i wychodzimy się przyjrzeć jak wygląda jego koryto. Woda uderza z gór z takim hukiem i impetem, że właściwie się nie słyszymy.
Kolejny punkt programu to wodospad Torooki-no-taki, ponoć jedyny na świecie, który ze skały wpada bezpośrednio do morza. Przebiega nad nim czerwony most. Najlepiej widać go po przejściu 170 metrów od głównej drogi w głąb lasu w stronę morza.
Następnie zatrzymujemy się przy naturalnym onsenie Hirauchi Ocean Hot Springs. Onseny to publiczne łaźnie. Występują w wersjach cywilizowanych i naturalnych. Jeżeli w naturalnych, to zawsze w gorących źródłach. Zwykle bywają koedukacyjne, ponieważ wchodzi się do nich zupełnie nago. Ten nie był. Więc na dzień dobry przywitał nas chyba stuletni golusieńki Japończyk z przyrodzeniem wyciągniętym chyba do kolan. No to też nam się odechciało sprawdzać, jak gorące są źródła.
Kolejnym celem była plaża Kurio Swimming Beach. Od tej pory zaczyna się nam coraz bardziej podobać. Plaża jest szeroka, piaszczysta, fale wysokie i spienione. Ludzi brak.
Robimy się powoli trochę głodni, więc szukamy czegokolwiek otwartego, żeby się posilić. Niestety. Wszystko zamknięte na cztery spusty. Żadnej knajpy, żadnego sklepu. O co w tym braku ludzi chodzi???
Jedziemy nad wodospad Oko-no-taki. Ma 88 metrów wysokości i jest znany z tego, że po deszczu jego wody zalewają wyspę i drogę. Uważany jest za jeden ze 100 najpiękniejszych wodospadów w Japonii. Trzeba przyznać, że jest naprawdę imponujący. Można podejść po kamieniach bardzo blisko spadającej wody, jednak nawet z daleka czuć od niego bardzo przyjemną, rześką bryzę.
Zaraz za wodospadem zaczyna się trzynastokilometrowa Seibu Forest Path, czyli droga przez stary las pełen makaków i jeleni. Pierwsze stado małp spotykamy już na pierwszym kilometrze. Krąży anegdota, że na pytanie, ile mieszkańców liczy sobie Yakushima, Japończycy odpowiadają: ‘20 tysięcy małp, 20 tysięcy jeleni i 20 tysięcy ludzi’. Musi być w tym ziarno prawdy, ponieważ przez cały dzień spotkaliśmy ewidentnie więcej zwierząt niż ludzi.
Jeleni jest mniej niż makaków, jednak także całkiem sporo.
Widać, że są zupełnie przyzwyczajone do ludzi i samochodów, ponieważ zupełnie bezstresowo chodzą po asfalcie lub nawet siedzą beztrosko na środku ulicy. Te, najbardziej ciekawskie, podchodzą pod same okna samochodu. Może turyści rzucają im jakieś kąski? Nie wyglądają na złośliwe, jednak woleliśmy nie opuszczać auta. To jednak zupełnie dziko żyjące zwierzęta.
Na Seibu Forest Path można wjeżdżać maksymalnie do 17.00. Potem obowiązuje zakaz, mający na celu uszanowanie spokoju zwierząt, które wieczorami wychodzą na żer.
Docieramy do plaży Nagata Inakahama. Tu byśmy się najchętniej wykąpali. Jest szeroka, piaseczek bieluśki, najładniejszy, naturalny krajobraz, jednak docieramy tam już za późno. Musimy zwrócić samochód. Żałujemy, że nie zaczęliśmy objazdu wyspy w przeciwnym kierunku do ruchu wskazówek zegara. Na kąpiel w morzu nastawialiśmy się tu najbardziej. Yakushima to jedyne miejsce, gdzie mogliśmy to zrobić podczas tego wyjazdu. Cóż, nie udało się.
Oddajemy samochód i idziemy prosto do tej samej rodzinnej restauracji, co wczoraj. Niestety obijamy się od zamkniętych drzwi: otwarte dopiero od 20.00. Na szczęście znajdujemy inny lokal, przypominający bardziej amerykański bar z drewnianymi ławami, niż japońską knajpkę. Zostajemy, co okazuje się być genialnym wyborem. W stół wbudowany jest prywatny grill. Zamawiamy porcje surowych owoców morza, wołowiny i kurczaka, po czym sami sobie wszystko grillujemy na rozpalonym przez obsługę palenisku.
Wszystko było przepyszne. Grand Prix zdobyła jednak wołowina. Japońska wołowina jest naprawdę wyjątkowo smaczna. Szczególnie jak można ją sobie samemu przypiec do pożądanego stanu wysmażenia. Posileni wracamy do naszej rodzinnej knajpki, gdzie umówiliśmy się z resztą towarzystwa i… nie możemy się opanować: zjadamy kolejną kolację.
Na koniec dnia dowiadujemy się od właściciela hostelu, że kieruje się na nas tajfun Megi. Obecnie szaleje na Tajwanie, czyniąc tam straszliwe spustoszenia. Zrywa dachy, wyrywa drzewa. Są ofiary w ludziach. Japończyk ostrzega, że jeżeli dojdzie tutaj, a takie są prognozy, wszystkie promy zostaną odwołane. Niedobrze. Nie możemy sobie pozwolić na uwięzienie na wyspie. Za duże ryzyko, że nie zdążymy na samolot powrotny do Polski. Właściciel straszy, że tajfun może tu dotrzeć już jutro. Radzi, żeby wykupić bilety na speedboat, ponieważ jest większe prawdopodobieństwo, że jej nie odwołają. Poduszkowce są mniejsze, szybsze (płyną tylko 2-3 godziny) i są bardziej odporne na fale, ponieważ właściwie unoszą się na powierzchni bez zanurzenia. No tak, tylko my już mamy bilet powrotny na duży prom, a poduszkowiec kosztuje 8,400 Jenów w jedną stronę! Robimy wieczorną naradę przed hostelem. Ostatecznie decydujemy się przepłacić i nie ryzykować.
Opuszczamy wyspę Yakushima pierwszą poranna łodzią o 8.30. Poduszkowiec to zamknięta puszka, bez otwartego pokładu. Jednak pogoda zrobiła się iście tajfunowa: leje, wieje, jest szaro i buro. To chyba była dobra decyzja.
Uciekamy do Beppu. Relację o naszym pobycie w Beppu można przeczytać tutaj