Taman Negara czyli Pank Narodowy w Malezji Blog - FanTOUR
Ostatnie wpisy
+48 605 24 24 20
fantour@fantour.eu
+48 605 24 24 20
Top
FanTOUR  / Nasze Podróże  / Malezja  / Taman Negara
Miejsce do kąpania w Taman Negara - Lumpak Simpon Malezja

Taman Negara

Co pr

Cameron Highlands – Taman Negara

04 marca 2011

Pożegnanie z chłodem

Wstajemy o 6.30. Cel: najstarszy tropikalny las deszczowy na świecie Taman Negara. Pakujemy się i schodzimy na śniadanie (5 Ryngitów za sałatkę ze świeżych owoców plus 2 kawy po 2 Ryngity każda). Jest zimno! Cameron Highlands to już wcale nie tropiki. Muszę ubrać polar. O 8.10 przyjeżdża po nas busik, którym jedziemy do Gua Mussang. Kierowca pyta nas o której mamy pociąg i kiwa głową, że mamy się nie martwić – dowiezie nas na czas. Całą drogę bardzo pędzi. Na dobrej, szerokiej drodze nie ma żadnych innych samochodów, tylko te skały na poboczu… Krajobraz piękny: góry, lasy i plantacje. Dojeżdżamy do stacji o 10.20. Pociąg odchodzi o 10.50.

Malesia Guan Musang train station 300x169 - Taman Negara

Stacja Gua Musang


Malezja Gua Musang stacja 300x169 - Taman Negara

Stacja Gua Musang

Imitacja Jungle Train

Kupujemy bilety za 17 Ryngitów każdy (ekspres, miejsce superior). Miejsca i wagony są numerowane. Pociąg przyjeżdża z 20 min opóźnieniem. Odnajdujemy nasze miejsca i wyruszamy w trasę przez najstarszą dżunglę świata, Taman Negara, do Jerantut. Ekspres jedzie wolno i strasznie łomocze – ciekawe jak wygląda ten prawdziwy Jungle Train… Widoki z okna jakieś mało dzikie – wszędzie oznaki cywilizacji. Były krótkie odcinki dżungli, w której ludzka stopa pewnie nie stanęła – oceniając po gęstości flory – ale zaraz pojawiały się drogi, domostwa czy pola uprawne. Do Jerantut dojeżdżamy z 45 min opóźnieniem – o 14.30 – czyli dokładnie o godzinie, o której odpływa ostatnia łódka z Kuala Tembelling do wioseczki u wrót dżungli Kuala Tahan. Autobus do Thanan jest dopiero o 17.00. Na szczęście od razu zaczepia nas taksówkarz, który za 70 Ryngitów zawozi nas do celu. Koszt dzielimy z poznanym jeszcze w Gua Mussang Austriakiem Stivem.

Tahan

Po godzinie jesteśmy na miejscu. Tahan to totalna dziura – nie ma tu kompletnie nic! W sklepie 3 towary na krzyż, może z 7 restauracji na pływających barkach przycumowanych na brzegu rzeki. Wszystkie muzułmańskie, więc można zapomnieć o zimnym piwie.

Malezja Taman Negara restauracje 300x169 - Taman Negara

Restauracje na barkach

Hotele maksymalnie klasy niższej średniej. Wybieramy polecany przez Lonely Planet Durian Challet i jest to najgorsze miejsce pod względem warunków i czystości w jakim zdarzyło nam się do tej pory spać. Dobrze go ktoś nazwał. Może się kojarzyć zarówno z durianem, jak i z szaletem! Na pewno nie z opisem w LP.

Nasz domek za 40 Ryngitów to właściwie kryta blachą falistą rudera z otworem okiennym zamykanym tylko na okiennice z takimi szparami, że spokojnie włażą do nas jaszczurki, przy czym szczury (gdyby były) też nie miałyby problemu.

Taman Negara Durian Chalet 300x169 - Taman Negara

Durian Chaket

W środku łóżko z moskitierą, jakaś krzywa toaletka oraz mega brudne kubki i czajnik elektryczny. Łazienka gorsza od miejskiego szaletu. Kibel na ‘narciarza’, prysznic w formie gumowego węża z plastikową końcówką.

Malezja Taman Negara Durian Chalet wc 225x300 - Taman Negara

Durian Chalet toaleta i prysznic

Woda tylko zimna – ale to akurat w tych warunkach nie jest jakimś dużym minusem. Rześki prysznic w temperaturze 30+ jest całkiem przyjemny. Przechodzi nam przez myśl, żeby poszukać czegoś innego. Tylko że… Durian leży lekko na uboczu, kilkaset metrów od wioski i ‘portu’ skąd odchodzą łodzie. Nie mamy ochoty wdrapywać się teraz na górę z plecakami w 37 stopniowym upale. Postanawiamy zostać. Mamy nasze letnie śpiwory więc nie musimy polegać na dostarczonej pościeli, moskitiera wydaje się być OK. Decyzje pomaga nam też podjąć fakt, że nie ma tu banku ani bankomatu – więc jesteśmy skazani na taki budżet, jaki mamy w portfelu, a miliony to nie są. Klamka zapadła – wypełniamy książkę meldunkową.

Idziemy na kolację na jedną z barek – jest smacznie i tanio (21 Ryngitów za 2 dania i 2 arbuzowe shake’i).

Malezja Taman Negara restauracja 300x169 - Taman Negara

Restauracja na pływającej barce u wrót do Taman Negara

Plan na naszą pierwszą, prawdziwą dżunglę.

Odwiedzamy Centrum Informacji Turystycznej na głównej ulicy przy porcie, gdzie kupujemy bilety na niedzielę na łódź powrotną do Kuala Tembelling, na którą nie zdążyliśmy przez opóźnienie pociągu. Przeglądamy też oferty wycieczek po dżungli. Decydujemy się na samodzielną wyprawę. Wynajęcie przewodnika ma sens, jeżeli chce się zapuścić głębiej, na kilkudniowy trekking – my nie mamy na to czasu. Postanawiamy pójść trasą opisaną w przewodniku Loneny Planet – czyli Canopy Walkway i wzgórze Teresek. Pani w informacji informuje, że mapę Taman Negara można dostać w Centrali Parku po drugiej stronie rzeki.

Z dopracowanym planem na najbliższe dni wracamy do naszego szaletu.

Nocleg w szalecie

Durianowa chata jest tak obskurna, że nawet nie chce się nam w niej siedzieć. Na szczęście możemy wystawić plastikowe krzesełka do pięknego, kolorowego i zadbanego ogrodu, bo to trzeba mu przyznać – ogród robi bardzo pozytywne wrażenie. Jest przestrzenny, zielony, śpiewają ptaki. Oddalonej o kilkaset metrów wioski tak jakby nie było. Robimy sobie drinki z przywiezioną jeszcze z Polski Luksusową – trzeba sobie jakoś pomóc zasnąć, bez zastanawiania się, co już mieszka z nami w szalecie i co jeszcze może nas odwiedzić.  Pani przynosi nam kadzidło odstraszające komary, atmosfera iście biwakowa, drinki smakują – powoli zaczyna się nam nawet podobać 🙂

Taman Negara

05 marca 2011

Poranek w szalecie

Budzę się o 5.00 – słyszę jak muezin nawołuje do modlitwy. Próbuję jeszcze zasnąć, jednak bezskutecznie, więc wstaję. Jest jeszcze ciemno. Zakładam czołówkę, żeby nie zapalać światła w całym domku i nie przeszkadzać Sebie spać. Jakoś się przełamuję i biorę zimny prysznic w naszej okropnej łazience. Wychodzę na ganek i widzę, że w domku na przeciwko sąsiad też już czyta książkę na swoim ganku.

Do zapalonej na ganku jarzeniówki zlatują się jakieś oso-podobne owady. Po chwili jest ich chyba setka. Po dwóch chwilach chyba ze trzy setki. Chowam się do wnętrza domku. Światło zostawiam zapalone – chyba lepiej, żeby się kłębiły na ganku niż przyszło im do głowy wlatywać nam do pokoju. Na wszelki wypadek psikam się solidnie DEETem. Uzupełniam dziennik podróży. W między czasie robi się jasno. Owady na lampie ułożyły się w piękny kokon. Po zgaszeniu lampki kokon rozlatuje się w cztery strony świata.

Jemy śniadanie na jednej z barek – Sebcio tradycyjne, malezyjskie Nasi Lemak, ja naleśnika – jest pyszny, tylko bardzo słodki. Do tego dwie kawy – też bardzo słodkie – dolewają do nich zawsze słodzonego zagęszczonego mleka. Dobrze. Przyda sie nam zastrzyk energii na trekking. Całość wyniosła 13 Ryngitów.

W najstarszej dżungli świata

Za 1 Ryngita od osoby przeprawiamy się przez rzekę i już jesteśmy w najstarszej, liczącej 130 mln lat, zajmującej obszar 4343 km 2 dżungli: TAMAN NEGARA. Zamieszkują ją ciągle, między innymi, azjatyckie słonie, tygrysy, lamparty, nosorożce, a także plemiona malezyjskich aborygenów. Dżungli nie dotknęła epoka lodowcowa ani erupcje wulkanów dlatego przetrwała właściwie w niezmienionej formie do dziś. Można w niej także znaleźć raflezje – największe, aczkolwiek śmierdzące padliną, kwiaty świata dochodzące do 100 cm średnicy i 10 kg wagi.

Zapisywanie odwiedzających przy wejściu trwa długo i nie ma chyba większego sensu bo nikt nas nie odmeldował przy wyjściu więc zapisy nie mają na pewno na celu bezpieczeństwa zwiedzających. Kupujemy wejściówkę (1 Ryngit/os) i licencje na aparaty (5 Rygnitów/os), bierzemy darmową mapę, która okazuje się być raczej odbitym na ksero schematem i idziemy w kierunku CANOPY WALKWAY. Chcemy zdążyć zanim zaczną się tam schodzić wycieczki.

Najdłuższy na świecie linowy most między drzewami

Ze względu na dość wczesną porę bez żadnej kolejki kupujemy bilety (5 Ryngitów/os) i zaczynamy przeprawę po najdłuższej na świecie ścieżce mostków linowych o łącznej długości 500 m zawieszonych nawet 50 m nad ziemią między koronami drzew.

Malezja Taman Negara conopy walkway 169x300 - Taman Negara

Canopy Walkway

Kładka jest wąziuteńka i niestety chybotliwa. Trzeba iść min 5 metrów od siebie, maksymalnie 4 osoby mogą być jednocześnie na jednym mostku. Strasznie się boje i nie patrzę w dół – chociaż wiem, że tracę niesamowite widoki. Spaść z tej konstrukcji się nie da – kładkę okalają wysokie na metr poręcze z siatek i lin ale z moim lękiem wysokości oczywiście mam wizje, że zaraz całość się zarwie i runiemy w dół. Dobrze, że na drzewach, między którymi umocowane są mostki, są drewniane ambony – mogę się trochę rozejrzeć stojąc na stabilnych deskach.

Chyba na piątej z kolei kładce rezygnuję, bo widzę, że któraś z następnych idzie ostro pod skosem w górę – właściwie nie jest to kładka ale ażurowa drabina – więc brak możliwości nie patrzenia w dół a z zamkniętymi oczami raczej nie dam rady. Na szczęście przed nią jest zejście ‘techniczne’, z którego pozwala mi skorzystać pan z obsługi. Seb dzielnie wspina się dalej. Robię mu zdjęcie z dołu.

Ja idę po lądzie do miejsca gdzie kończy się Canopy Walkway. Tam spotykamy się z Sebą i idziemy dalej na WZGÓRZE TERESEK.

Malezja Taman Negara Bukit terisek 300x188 - Taman Negara

Wzgórze Bukit Terisek

Trekking na wzgórze Teresek

Trasa okazuje się super. Od czasu do czasu pojawiają się zbudowane dla wygody turystów schody – jednak głównie wspina się po schodach naturalnych stworzonych z korzeni drzew. Na bardziej stromych kawałkach są umocowane liny, na których można się wciągnąć, spuścić lub przynajmniej przytrzymać.

Malezja Taman Negara treking 300x225 - Taman Negara

Treking w Taman Negara

Trzeba skakać przez strumyki, przeprawiać się przez powalone drzewa, lawirować między bagienkami – to nam się podoba! Wilgotność powietrza jest ogromna – jesteśmy właściwie cali mokrzy i czerwoni od tropikalnej temperatury i wysiłku. Ale było warto. Nawet przy brzegu odnajdujemy smaczek dzikości. Drzewa są ogromne, opadłe liście sięgają nawet metra długości, co chwilę zwisają liany a korzenie i gałęzie przybierają dziwaczne pokręcone kształty.

Malezja Taman Negara 2 169x300 - Taman Negara

Treking Taman Negara

Pokonanie trasy zajęło nam 3 h i ledwo wystarczyły nam 3 litry zabranej ze sobą wody!!! (pod koniec już bardzo oszczędzaliśmy). Organizm bardzo się odwadnia w tej temperaturze. Można było się wybrać w taką samą trasę z przewodnikiem za 40 Ryngitów od osoby – ale nie polecamy. Z wycieczką pokonuje się ją 2 razy wolniej, w grupie ciężko dostosować tempo i przystanki, nie mówiąc już o zdjęciach. Na trasie nie można się zgubić – szlak jest jeden, wydeptany, po za tym co jakiś czas pojawiają się liny do przeprawy = znak, że jest się na właściwej drodze. Każde rozstaje dróg są opisane drogowskazami z orientacyjnym czasem dotarcia i liczbą kilometrów. Co prawda plusem przewodnika jest to, że opowiada o dżungli i roślinności… więc trzeba już samemu zważyć wszystkie za i przeciw. Idąc żwawym tempem, minęliśmy na początku trasy parę wycieczek i mieliśmy już dżunglę tylko dla siebie.

Krótki oddech w Lumpak Simpon

Po zejściu ze wzgórza zatrzymujemy się w rzecznym punkcie kąpieliskowym LUMPAK SIMPON.  Jednak się nie decydujemy na kąpiel. Woda niby czysta i przejrzysta – ale jednak w odcieniu brązu i pływa w niej pełno ryb – jeszcze nas jakaś ugryzie… Zostajemy tylko na dłuższy odpoczynek – krajobraz nad rzeką jest piękny!

Malezja Taman Negara 4 300x169 - Taman Negara

Miejsce do kąpania w Taman Negara – Lumpak Simpon

Wychodząc z dżungli przechodzimy przez środek kompleksu hotelowego (noclegi zaczynają się tu od 160 USD). Nasz szalet za 40 Ryngintów nie pasowałby tu nawet na szopę na narzędzia.

Pożegnanie z najstarszą dżunglą świata

Natychmiast podpływa po nas łódeczka i za 1Ryngita/os odwozi nas na przeciwległy brzeg. Zostajemy na barce na obiad. 2 dania, arbuzowy shake i sok z ananasa kosztuje nas dziś 20 Ryngitów.

Malezja Taman Negara 1 300x169 - Taman Negara

Jesteśmy wykończeni po kilkugodzinnym trekkingu w upale. Idziemy tylko do sklepu po zapas wody, napój izotoniczny (zresztą i tak niewiele więcej tam jest) i wracamy do naszego szaletu. Nie wiem, czy to ze zmęczenia, czy coś nam dosypali do szejków, ale Durianowy przybytek już nie wydaję się nam się aż taki straszny jak wczoraj. Bierzemy z ochotą prysznic we wczoraj obrzydzającej łazience i wychodzimy przed domek wyschnąć na słoneczku. W między czasie odkrywam, że obcowałam osobiście z pijawkami!!! Na grubych skarpetach frotte, nieco ponad kostką, na obu nogach mam wielkie plamy krwi.

Malezja Taman Negara pijawki 300x158 - Taman Negara

Pijawki – pozostałości po trekingu w dżungli

Pijawek brak – napiły się i zostały w swoim królestwie. Przemywam miejsce po ugryzieniu wodą utlenioną, jednak krew sączy się jeszcze dobrych parę godzin – skubane wstrzyknęły mi chyba sporą dawkę inhibitorów krzepnięcia krwi.

Oprócz pijawek w dżungli spotkaliśmy dzika, wiewiórkę, stonogę (ogromną! Miała jakieś 40cm), jaszczurki, motyle i gigantyczne mrówki. Ponadto słyszeliśmy wiele ptaków oraz innych odgłosów niezidentyfikowanego pochodzenia. Widzieliśmy dziwne i ogromne drzewa, paprocie i grzyby. Jak dotąd – najlepszy dzień podróży! Najfajniejsze miejsce w Malezji.

Po południu relaksik w Durianowym ogrodzie. Dochodzimy do wniosku, że jest tu całkiem fajnie – można sobie rozłożyć kocyk na trawce wśród pięknej zieleni. Jestem nawet skłonna wycofać wszelkie obelgi rzucane pod adresem tego przybytku dnia poprzedniego. Dochodzę do wniosku, że percepcja zależy głównie od stanu umysłu: po wczorajszej męczącej podróży, spóźnieniem się na ostatnią łódź, fiaskiem z zimnym piwem na barce domek po prostu nie mógł się podobać. Po dzisiejszym dniu pełnym jedynie pozytywnych wrażeń nasz szalet, chociaż czystszy się nie zrobił, wydaje się nam nawet sympatyczny. W sumie w Kuala Tahan nie ma co robić poza trekkingiem. Sama wioska ciekawa nie jest, więc ważne jest mieć gdzie miło odpocząć – nasz ogród nadaje się do tego idealnie!

Seb ma wenę i pierze nasze ubłocone po trekkingu ubrania i buty. Ja piszę. A potem już razem relaksujemy się słońcem, świeżym powietrzem i zielenią.

Taman Negara – Kuala Lumpur 

06 marca 2011

Wstajemy o 7.00, pakujemy się i o 8.30 jesteśmy już na barce, skąd odpływa nasza łódź do Kuala Tembelling. Wypijamy 2 mrożone kawy za 2,50 Ryngitów każda. I punktualnie o 9.00 pakujemy się do drewnianej długiej łodzi. Przejazd trwa 2,5h i kosztuje 35 Ryngitów/os. Jest rześko i przyjemnie. Krajobraz piękny, chociaż dość monotonny: brązowa  rzeka okolona zieloną i gęstą dżunglą. Od czasu do czasu piaszczyste plaże i łachy. Poziom wody o tej porze roku jest niski więc nasz kierowca musi sporo manewrować między płyciznami, wystającymi skałami, powalonymi drzewami. Pomaga mu w tym system plastikowych butelek występujących w charakterze bojek ostrzegających o przeszkodach.

Malezja 300x169 - Taman Negara

W drodze do Kuala Tembelling

Kuala Tembelling już czeka busik NKS do Jerantut. Większość współpasażerów ma już łączone bilety z łodzi – ale nie ma problemu, żeby po prostu wsiąść i zapłacić konduktorowi 5 Ryngitów/os. Podróż trwa 30 min – kierowca zatrzymuje się specjalnie dla mnie przy bankomacie – nie mamy już ani grosza a potrzebujemy zapłacić za bilety do Kuala Lumpur (35 Ryngitów / os). Mamy półgodzinną przerwę w podróży w biurze NKS – cudownie, bo umieramy z głodu (lunch 10,50 Ryngitów za smażony ryż, zupę z kurczakiem i warzywami i soki jabłkowe). Kafejka NKS ma Wi Fi więc skypujemy trochę z Justą, która za kilka godzin wsiada do samolotu do Londynu i potem do KL, żeby jutro wieczorem się z nami spotkać.

Punktualnie o 13.00 ruszamy dalej. Po drodze dopada nas korek: przejeżdżamy przez jakieś miasteczko gdzie po jednej stronie same zielone flagi z białą kropą na środku, po drugiej niebieskie z symbolem wagi. Ludzie też stoją podzieleni po dwóch stronach ulicy pilnowani przez policjantów – znowu jakaś demonstracja. Gdzie nie pojedziemy tam jakieś zawirowania polityczne.

50 km od KL zaczyna lać. Miejscowi podróżujący na skuterach przeczekują ulewę pod mostami. Znowu jesteśmy w górach.

Ponownie w Kuala Lumpur

Autokar wysadza nas w centrum China Town. Seb chce spać w nowym miejscu więc idziemy obadać Grocer’s Inn GuestHouse, który poprzednio wpadł nam w oko podczas kolacji w jakiejś ulicznej knajpie. Najlepszy pokój z łazienką i A/C kosztuje 65 Ryngitów. Jednak nie ma okna. Te co mają okna – nie mają łazienek – a ja po nocach w szalecie potrzebuję odrobiny luksusu. Nie chce nam się szukać dalej – wracamy do wypróbowanego China Town Boutique Hotel. Przynajmniej wiemy, że będzie czysto, wygodnie i wszędzie blisko. Dostajemy pokój na 4tym piętrze – identyczny jak poprzedni.

Idziemy najpierw na kolację, potem wybieramy się na krótki spacer po Little India wieczorową porą – trochę tam mniejszy rozgardiasz niż na China Town, ale też zatrzęsienie kramów z byle czym. Największy wybór muzułmańskich chust do zakrywania włosów oraz spinek do ich upinania. Turystycznych pamiątek wybór niewielki.

Już  po zmroku jedziemy metrem zobaczyć Petronas Towers nocą. Oświetlone srebrne wieże wyglądają zjawiskowo. Niestety nasz aparat jest zbyt słaby, żeby to oddać na zdjęciach. Po powrocie koniecznie rozejrzymy się za lepszym sprzętem. Atmosfera jednak gorąca – wszędzie tłumy młodych ludzi, turystów i lokalesów – siedzą zapatrzeni na wieże, oświetlone fontanny, robią zdjęcia i rozmawiają. Jest bardzo przyjemnie.

Wracamy na China Town i idziemy już prosto do hotelu.

Więcej o Kuala Lumpur można przeczytać tutaj

Polecane książki

Przepraszamy, ale obecnie brak jest możliwości komentowania.