Phnom Penh
Wietnam – Kambodża, Phnom Penh
21 marca 2012
Kontynuujemy wykupioną w Sajgonie wycieczkę po Delcie Mekongu z finiszem w Phnom Penh.
Granicę z Wietnamem i Kambodżą przekaraczamy w Vinh Xuong. Dopływamy tam łódką z wietnamskiego Chau Doc (UWAGA: na tym przejściu granicznym e-wizy nie są honorowane. Trzeba zapłacić 20 USD za standardowe).
Z nowym, kambodżańskim przewodnikiem pakujemy się do nagrzanego do granic możliwości vana i jedziemy kolejne 2h do Phnom Penh.
Wysadzają nas w biurze podróży Sinh Tourist, gdzie czekają już Tuk-Tukarze, pragnący zabrać nas do centrum miasta. Kupujemy najpierw w biurze bilet powrotny do Sajgonu za 10 USD/osoba i dajemy się zawieźć jednemu z nich do wybranego przez niego hotelu Golden Noura Villa (www.goldennouravilla.com). Recepcjonista pokazuje nam 2 pokoje. Obydwa są bardzo porządne i czyste. Wybieramy droższy (25 UDS) z widokiem na Pałac Królewski i park. Lokalizacja idealna z balkonu po lewej widzimy już rzekę. Tuk Tukarz oferuje wynajęcie się na kolejny dzień i zawiezienie nas na Pola Śmierci, do więzienia S-21 i wybranych przez nas miejsc w Phnom Penh za 20 USD. Bez targowania przyjmujemy ofertę. Umawiamy się na 9.00 i siadamy na kolację w naszym hotelu – padamy z głodu, nie dojdziemy nigdzie dalej. Jest trochę drogo jak na Kambodże, ale za to pysznie. Po posiłku idziemy na spacer po stolicy.
Phnom Penh w niczym nie przypomina nam tej Kambodży, jaką zapamiętaliśmy z przed dwóch lat. Stolica wygląda czysto, zorganizowanie i niemalże europejsko. Nad rzeką na promenadzie przechadzają się dobrze ubrani Kambodżanie i oczywiście turyści w ilości masowej. Knajpy pełne, tętniące życiem. Na promenadzie grupa Azjatów z instruktorem ćwiczących przy muzyce aerobik. Kawałek dalej inna grupa tańcząca zumbę. Za chwilę jeszcze inna, widać że już bardziej profesjonalna, tańcząca bardziej skomplikowany układ taneczny. Przekrój wieku od 10 do 70 lat. Pod pagodą chłopaki grają w piłkę nożną. Co jakiś czas steppery, rowerki stacjonarne i inne przyrządy do ćwiczeń – wszystkie oblegane. Super sprawa taki wielki otwarty klub fitness na powietrzu i to za zupełną darmochę. Włóczymy się jeszcze trochę po uliczkach – bardzo nam się podoba. Kupujemy sobie piwo w sklepie (w takiej samej cenie jak w knajpie!) i idziemy usiąść na balkon i pogadać na Skpye z rodziną.
Przed nami przepięknie oświetlony pałac królewski – dziś gości w nim prezydent Birmy. Kolejny, bardzo udany, dzień podróży dobiegł właśnie końca.
Phnom Penh
22 marca 2012
Wstajemy rano na pyszne śniadanie w naszym hotelu. Serio jest pyszne. I ta obsługa! Jednak Wietnamczycy nie uczą się tak skutecznie lub może nie tak chętnie jak Kambodżanie . Serwis jest tu na o niebo wyższym poziomie. Zostawiamy rzeczy do pralni w recepcji i pakujemy się do Tuk Tuka, który już na nas czeka przed hotelem. Zaczynamy od podróży na Pola Śmierci, ok. 20km od Phnom Penh. Kupujemy bilet wstępu za 3 USD plus Audio Przewodnik za kolejne 3 USD i wyruszamy wysłuchać tragicznej historii kambodżańskiego narodu podczas rządów szaleńca Pol Pota.
Dla nas, Polaków, oswojonych z historią hitlerowskich obozów zagłady, nie powinien być może aż taki szok, ale dla mnie osobiście szokujący był fakt, że te masowe mordy działy się już w czasach kiedy byłam na świecie i, w dobie dość dobrze rozwiniętych mediów, nie były nagłaśniane.
Pol Pot obawiał się inteligencji i wierzył, że naród musi składać się wyłącznie z niewykształconych i łatwiej zarządzalnych chłopów w latach 70siątych wyrżnął bądź zagłodził ¼ ludności Kambodży. Pracujący w obozach pracy chłopi i udający chłopów inteligenci, rozdzieleni z rodzinami w wyniku przymusowych wysiedleń, umierali z głodu, ponieważ cały plon ich pracy był eksportowany. Inteligentów klasyfikowano do zgładzenia na podstawie gładkich rąk i okularów. Dyktatorowi udało mu się opustoszyć stolicę Kambodży Phnom Penh w ciągu 3 dni! Jej populacja zmalała wtedy z 2 milionów do 23 tysięcy mieszkańców. Do swoich szwadronów morderców rekrutował nastoletnie wiejskie dzieci a jego mottem było ‘lepiej zgładzić przyjaciela niż oszczędzić wroga’. W ciągu jego rządów trwających zaledwie 3 lata i 8 miesięcy zginęło i zaginęło ponad trzy miliony ludzi z całej siedmiomilionowej populacji Kambodży. Fakty są przerażające.
Wystawa Pól Śmierci niezbyt obrazowa. W miejscach dołów, gdzie grzebano zbiorowo ofiary stoją po prostu informacyjne tabliczki. W słuchawkach słyszymy historie opowiadane przez ludzi, którzy stracili tu członków rodziny, żyli w ciągłym strachu przed nieobliczalnym dyktatorem.
Punktem centralnym jest Memorial Stupa, w której na kilkunastu półkach ułożone są posegregowane ludzkie czaszki i kości. Niektóre pęknięte od uderzeń katów, niektóre, w znacznie mniejszej ilości, z dziurami po drogich kulach – nie marnowano ich zbyt wielu. Dlatego ofiary, mordowane uderzeniami, często grzebane były jeszcze żywcem. Kontrowersyjny jest fakt, że całe muzeum pól śmierci zorganizowali Japończycy. Kambodżański rząd odsprzedał im licencje na robienie tu interesu i czerpaniu zysków z biletów.
Z Pól Śmierci jedziemy do więzienia S 21 Tuol Sleng. Kiedyś była to szkoła. Od 1975 więzienie dla ofiar Pol Pota. Kolejne ponure miejsce. Tu byli torturowani i przetrzymywani podejrzani o inteligencję lub spiskowanie przeciwko Pol Potowi więźniowie, ich żony i dzieci. Możemy przeczytać nawet przyznanie się do szpiegostwa i działania na niekorzyść państwa Kampuczy przez zachodnich dziennikarzy. Tortury były tu straszne.
Widzimy coś na kształt szubienicy gdzie zawieszali więźniów za nogi i zanurzali ich głowy w dużych glinianych kadziach z wodą.
Jedynie siedem osób, które były tu więzione, jeszcze żyje. W czasie naszej wizyty jedna z nich podpisuje swoją książkę w sklepiku z suwenirami.
Biali turyści snują się między salami w dużej zadumie. Spotykamy naszych irlandzkich współpodróżników. Też mniej skorzy do żartów. Wymieniamy jedynie uwagi na temat okropności obejrzanych w S 21. Nasz Tuk Tuk stoi sobie zaparkowany w rzędzie innych Tuk Tuków pod murami więzienia. Kierowcy brak, ale po kilku minutach wybiega z pobliskiej knajpki. Jedziemy do centrum Phnom Penh.
Kolejnym punktem programu jest Pałac Królewski ze Srebrną Pagodą wyłożoną pięcioma tysiącami srebrnych płytek o wadze 1 kg każda. Bilet kosztuje nas 25 000 Rieli. Kompleks zbudowany w khmerskim stylu, jest bardzo duży, otoczony zadbanym ogrodem. Słońce praży niemiłosiernie, więc zwiedzamy go z trochę mniejszym zapałem i dokładnością niż był tego wart. Spieszy nam się już na jakiś obiad.
Idziemy promenadą wzdłuż rzeki i siadamy w pierwszej lepszej knajpce – jedzenie znowu przepyszne. Tu czytamy też o organizacji Friends (http://www.mithsamlanh.org/). W naszej restauracji młodzi mieszkańcy ulicy dostają szansę nauczyć się zawodu kelnera czy pomocy kuchennej. Czytamy też o sklepie Friends‘n Stuff, gdzie można kupić upominki zrobione przez biedne dzieci z odpadów. Odwiedzamy go później i wychodzimy z pokaźną torbą biżuterii zrobionej z papieru, puszek, zużytych baterii, portfelami i koszulkami z logo organizacji.
Resztę dnia snujemy się po bocznych uliczkach stolicy. Rozłożyli się tam sprzedawcy wszystkiego. Są uliczni fryzjerzy, są czyściciele butów, między nimi mięso i warzywa. Wystarczyło więc zejść z reprezentacyjnej promenady i głównych arterii miasta i wróciła swojska Azja, którą kochamy.
Siadamy na piwo przed bramą monastyru i obserwujemy jak mnisi wychodzą na ulicę czekając na ‘okazję’. Nigdy nie stoją dłużej niż kilka minut. Zawsze po chwili znajduje się ktoś, kto chce oddać mnichowi przysługę i dopisać sobie dobry uczynek do rachunku.
Wracamy do naszego hotelu. Naszego prania nie ma. Recepcjonista zapewnia, że rano będzie na pewno. Oby! Są tam nasze ulubione koszulki. Dzwoni dla nas do Sinh Tourist poinformować w jakim zatrzymaliśmy się hotelu i skąd mają nas jutro odebrać, żeby dowieźć na autobus do Sajgonu.
Dziś Pałac Królewski tonie w ciemnościach. Oświetlają go więc chyba rzeczywiście jedynie na wyjątkowe okazję. A szkoda.
Kambodża, Phom Penh – Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon)
23 marca 2012
Rano schodzimy na śniadanie – prania ciągle nie ma. Ale recepcjonista wsiada na skuterek i po chwili przywozi nam pachnące i wyprasowane ubranka. Punktualnie przyjeżdża po nas van i zawozi na przystanek autobusowy gdzieś na obrzeżach miasta. Tam wymienia nasz kupon na bilety i zostawia w towarzystwie Kambodżan oczekujących na ten sam autobus. Autobus też przyjeżdża punktualnie i powoli opuszczamy Kambodżę.
Na przejściu granicznym totalna korupcja. Pierwsi przechodzą Ci, którzy w paszporty, które na kupce oddaje się celnikowi, włożyli banknoty. Tak więc my przechodzimy ostatni. Jeszcze brakowało tylko, żeby na złość przeszukali nam plecaki. Paszport Seby gość przegląda bardzo długo, dzwoni po kolejnego, potem następują grupowe oględziny. Czyżby inny sposób na wyłudzenie łapówki? A może pieczątka z Izraela wzbudza podobne kontrowersje, jak w Izraelu pieczątka z Kambodży? Nie dowiemy się tego nigdy. Seba dostaje paszport i znowu pakujemy się do autobusu.
Po 5h jazdy wysiadamy w miejscu jedynym w swoim rodzaju: w Sajgonie.
O naszym pobycie w Sajgonie można przeczytać tutaj
O całej wyprawie do Wietnamu tutaj
Polecane książki
Przepraszamy, ale obecnie brak jest możliwości komentowania.