
Pamilican
Filipiny Artykuły
Wyraki. Zwierzątka o największych oczach na świecie
Filipińskie igrzyska – walki kogutów
Pamilican Dzień po Dniu
Camiguin – Bohol- Pamilican
21 marca 2016
Na wyspę Pamilican dostajemy się wynajętą prywatnie łodzią z mola w Baclayon na wyspie Bohol. Odległość do pokonania: 12 kilometrów. Nasza łódź płozy miała słuszne. Po kilkunastu minutach już wiedzieliśmy dlaczego.
Fale były tak ogromne, że i nasze plecaki i my byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Część naszej ekipy bardziej bojąca się wody nawet lekko zzieleniała. Panowie sternicy też się zestresowali. Powiedzieli nam potem, że fale i znoszący nas prąd był tego dnia tak mocny, że właściwie nie powinniśmy wypływać. Takie to właśnie są standardy filipińskiego bezpieczeństwa. No ale umówili się na kasę, więc zadanie wykonali. Warto jednak wpisać sobie w plan podróży ryzyko, że do Pamilican można zaplanowanego dnia nie dotrzeć. Prądy bywają tak silne, że nawet za białe pieniądze nie znajdą się śmiałkowie. Łódki nie wypływają każdego dnia.
Na dzień dobry witają nas przepiękne bieluśkie plaże i ruiny starego hiszpańskiego fortu, który kiedyś był wieżą obserwacyjną do wypatrywania piratów.
W Pamilican zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Nasze proste bambusowe chatki są obrośnięte palmami. Za rogiem zwyczajne życie lokalesów.
Jest jak w raju.
Wszystkie beach fronty są wynajmowane turystom. Druga linia to już zwykłe domy, w których żyją sobie wyspiarze.
Mieszkaliśmy więc chatka w chatkę z lokalesami.
Obeszliśmy wysepkę dookoła. Przez jej środek prowadzi jedna jedyna droga ułożona z betonowych płyt.
Wszystkie dzieciaki koniecznie chciały się z nami przywitać i same ustawiały się do zdjęć.
Mieszka tu około dwóch tysięcy ludzi.
Turystów zwabia tu głównie przybrzeżna obecność delfinów i rekinów wielorybich. Kiedyś mieszkańcy utrzymywali się z ich połowów. Obecnie jest to zabronione. Panuje antagonizm między północną i południową stroną wyspy. Z tego co zrozumieliśmy z rozmów z naszymi gospodarzami na południowej części nie ma pozwolenia budowania noclegowni dla przyjezdnych, więc lokalesi żyją tylko sami dla siebie utrzymując się z rybołówstwa i bardzo zazdroszczą tej północnej połówce, która zarabia na tych kilku turystycznych chatkach i karmiących białasów garkuchniach.

Wioska
Wyspa jest jednak właściwie bez turystyczna.
Białasów, oprócz nas, można było policzyć na palcach jednej ręki. Spotykaliśmy się wszyscy na wspólnych posiłkach.
Jedyne tego wytłumaczenie (jakie sobie sama wymyśliłam) to bardzo podstawowy standard zakwaterowania. Prąd był dostępny tylko w określonych godzinach. Łazienka to pomieszczenie z beczką wody i rondlem do polewania. Porcelanowy kibelek był, aczkolwiek do niczego nie podłączony, więc ten sam rondel z tej samej beczki służył również do spuszczania fekaliów.
Wodę w plastikowych kanistrach do uzupełnienia łazienkowej beczki dostarczali co wieczór panowie prosto na nasz ganek.
Na wyspie nie ma restauracji. Wykupuje się domek od razu z posiłkami. Gotowała nam (obłędnie zresztą!) pani gospodyni w mega prostej garkuchni. Głównie seafood i kurczaki z dużą ilością warzyw.
Stołówka tak samo podstawowa jak nasza chatka.
Są sklepy z podstawowymi produktami typu Coca-cola i chipsy.
Nie ma samochodów, są tylko nieliczne skuterki, rowery i piesi.
A tak wygląda główne skrzyżowanie.
Jest cicho, domowo i przytulnie.
Wokoło rafy i czyściutkie morze. Znaleźliśmy też małą skamieniałą przydacznie.
Gdybym trafiła na tą wyspę na początku wyjazdu to chyba bym się stąd nie ruszyła przez co najmniej kilka dni. Właśnie dlatego wcześniej pisałam o Alona Beach, że może nie warto. Tam było fajnie, tu było fenomenalnie.
Wieczór spędzamy na bambusowych leżakach i hamakach rozwieszonych między palmami na plaży oraz na rozmowie z poznaną Japonką, mieszkającą w chatce obok. Wypoczywa tu już drugi tydzień. Też jeszcze nie widziała rekinów wielorybich. Coraz bardziej przekonuję się, że unikają lokalnych rybaków. Wieczór jest za to zjawiskowy.
Morze cudownie szumi do snu.
Pamilican – Bohol – Cebu
21 marca 2016
Po porannym śniadaniu pani gospodyni wyściskała nas jak rodzinę i serdecznie zapraszała na kolejne odwiedziny.
Z całej wyprawy tego miejsca żałujemy najbardziej. Za mało mieliśmy tu czasu, żeby się podelektować i wyciszyć, przy czym warunki do tego wybitne. Wracamy tą samą łodzią, jednak już po znacznie spokojniejszym morzu, na wyspę Bohol.