Nagasaki
Nagasaki
Japonia
Artykuły
Godzina, w której zatrzymał się czas
15 Największych Japońskich Dziwactw według Gajdżina
Onsenowe Szaleństwo Japończyków
Nagasaki Dzień po Dniu
Kioto – Nagasaki
28 września 2016
Do Nagasaki jedziemy pociągiem z Kioto, z przesiadką w Osace i Shin-Tosu. To już całkiem spora podróż, bo musimy na nią poświęcić niemalże cały dzień (6 godzin). Musimy przejechać niemal całą wyspę Kiusiu. W sumie ponad 800 kilometrów.
Mamy tam zarezerwowany hostel Akari (6800 Jenów za dwójkę) do którego z dworca docieramy lekko antycznym tramwajem. Nagasaki to kolejne betonowe japońskie miasto, jednak dzięki właśnie tym lekko antycznym tramwajom i otaczającym je zielonym wzgórzom jego wizerunek jest tak jakby trochę cieplejszy. Ma nawet opinie jednego z najpiękniejszych miast w Japonii. Aż tak daleko bym się w zachwytach nie posunęła, jednak czujemy się tu znacznie lepiej niż w Tokio.
Tramwaje to będzie nasz główny środek transportu w poruszaniu się po mieście w kolejnych dniach. Wsiada się do nich tylnymi drzwiami, wysiada przednimi, uiszczając odliczoną opłatę do skarbonki umieszczonej przy kierowcy. Trzeba mieć odliczoną kwotę, ponieważ kierowca nie wydaje reszty (droga wejścia monet prowadzi tylko w jedną stronę). W tramwajach znajdują się w razie czego automaty rozmieniające większe kwoty na drobne. Każdy przejazd, niezależnie od odległości kosztuje tyle samo: 120 Jenów. Całodzienny karnet: 500 Jenów, więc zważywszy na nasze plany chodzenia dużo piechotą, pozostajemy przy jednorazówkach.
Motorniczy bez przerwy coś mówi do przymocowanego do twarzy mikrofonu. Najpierw wita każdego wsiadającego. W trakcie trasy cały czas o czymś informuje. Przy wysiadaniu dziękuje każdemu pasażerowi za opłatę i skorzystanie z tramwajowych usług. Ciężka praca tak mówić bez przerwy od rana do wieczora.
Miasto obsługują cztery linie miejskie, które pokrywają właściwie wszystkie interesujące turystę miejsca.
Meldujemy się w hotelu i wyruszamy w stronę Kolejki Linowej Nagasaki, zawożącej turystów na górę Inasa, skąd rozciąga się ponoć jeden z trzech najpiękniejszych widoków na miasto na świecie. W plebiscycie z 2012 roku, obok tego widoku, wyróżniono jeszcze widoki na miasta Hongkong i Monako. W 2015 widok na Nagasaki został ogłoszony jednym z trzech najpiękniejszych nocnych widoków Japonii, razem z Sapporo i Kobe. Szczególnie piękny jest po zmroku, kiedy miasto rozświetla miliony światełek.
Do najniższej stacji kolejki linowej idziemy piechotą, co, z lekkim błądzeniem, zajmuje nam niecałe pół godziny. Można dojechać autobusem Nagasaki Bus, który odchodzi na przykład spod dworca kolejowego. Droga nie jest zbytnio ciekawa, więc może to lepszy, a na pewno szybszy pomysł. My się jednak najzwyczajniej chcieliśmy przejść po siedzeniu 6 godzin w pociągach.
Kolejka jest przeszklona i nowoczesna. Zaprojektował ją światowej klasy projektant samochodów, Kiyoyouki Okuyama, znany z wykonywania projektów dla takich firm jak Porsche czy Ferrari. Kolejka kursuje co 15 minut między godziną 9.00 a 22.00. Na 333 metrowe wzgórze wjeżdża się jedynie 5 minut. Bilet kosztuje 720 Jenów w jedną stronę, 1230 Jenów w obie. Można oczywiście na wzgórze wejść piechotą za darmo. Nie powinno to zająć dłużej niż 40 minut. Widoki nawet w drodze już bardzo imponujące. Z najwyżej położonego przystanku czeka nas jeszcze kilkaset metrów spaceru do zbudowanej na szczycie platformy widokowej, windującej nas o kolejne metry wyżej.
Nagasaki jest rzeczywiście bardzo ładnie położone: w dolinie, między zielonymi wzgórzami, porośniętymi gęstym zielonym lasem, otoczone oceanem.
My docieramy jeszcze za dnia, więc, po obejrzeniu sobie miasta i jego malowniczego otoczenia w świetle słońca, schodzimy piętro niżej do restauracji Hikaro, żeby zobaczyć ten najsłynniejszy widok miasta rozświetlonego w ciemnościach.
Jest rzeczywiście pięknie. Giną w mroku betonowe fabryki i bloki. Zostaje pięknie oświetlony port i tysiące domostw. Niestety nasze aparaty są za słabe, żeby oddać ten urok na zdjęciach.
Na naszą dzielnicę wracamy już autobusem. Nasz hostel leży zaraz za rogiem China Town, najstarszej chińskiej dzielnicy w całej Japonii. Została założona w XVII wieku, czyli w czasach, kiedy Japonia pozostawała w izolacji od reszty świata. Jedynie port Nagasaki był otwarty na obcy, w tym Chiński, rynek. Mamy plan zjeść tam jeszcze kolacje, pospacerować i usiąść na wieczorne piwo. Niestety ogromne rozczarowanie: wszystko jest już zamknięte, uliczki wymarłe. Z chińskiej kolacyjki nici.
Ponoć jedzenie na mieście to dla Japończyka jedna z najatrakcyjniejszych rozrywek i przyjemności. W ich malutkich domach i mikroskopijnych kuchniach parzą najczęściej jedynie herbatę i zalewają chińskie zupki instant. W restauracjach czują się luksusowo i wygodnie. Czy zamknięte po 20stej knajpy oznaczają, że o tej porze większość Japończyków już nic je??? Czy to my nie potrafimy dotrzeć do jedzeniowych centrów?
Z niemałym trudem wynajdujemy otwartą knajpkę w otwartym jeszcze centrum handlowych w pobliżu. Szczyt marzeń to nie jest, ale lepsze niż nic. Zastanawiamy się, gdzie tu się chowają salarymani. Oni by na pewno coś wskazali.
Jesteśmy lekko zmęczeni sześcioma godzinami w pociągach. Siedzenie w centrum handlowym, obok mocno hałaśliwego salonu patchinko, też średnio przyjemne. Idziemy spać.
Nagasaki
29 września 2016
Dzień rozpoczynamy od wyprawy do Portu Nagasaki i wykupienia biletów na rejs na wyspę Hashima, inaczej Gunkanjima, czyli lekko przerażającą wyspę duchów.
To właściwie specjalnie dla niej pognaliśmy na drugi koniec Japonii. Pozostałe punkty programu związane są głównie z tragiczna historią zrzucenia na miasto bomby atomowej. Do Hiroszimy, którą spotkał podobny los, mieliśmy z Kioto znacznie bliżej i znacznie bardziej po drodze, jeżeli chodzi o kolejne punkty podróży. Dodatkowo Nagasaki nie leży na trasie linii superszybkiego Shinkansena, więc musieliśmy się jeszcze przesiadać na bardziej lokalne, wolniejsze pociągi Japan Rail. Jednak Hashima nas mocno zaintrygowała.
Wyspa duchów jest oddalona od portu Nagasaki o jakieś 19 kilometrów. Mierzy sobie jedynie 480 metrów długości i 160 szerokości. Jej obwód to 1200 metrów, a całkowita powierzchnia to niecałe 7 kilometrów kwadratowych.
Do 1974 znajdowała się tu kopalnia węgla. Wyspę zamieszkiwało wtedy ponad 5 200 mieszkańców, co czyniło ją najgęściej zamieszkanym miejscem na całym świecie. Gęstość zaludnienia dziewięciokrotnie przekraczała zaludnienie w Tokio.
Egzystowali na niej głównie górnicy i ich rodziny. Mieszkali stłoczeni w betonowych wieżowcach, zwanych potocznie ‘glover’, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy ‘rękawicznik’. Skojarzyłam więc sobie, że to pewnie przez mikroskopijne mieszkanka i ludzi upchanych w nich jak rękawiczki. Taka nasza ‘szuflandia’. Ale otóż nie. Glover to nazwisko szkockiego biznesmena, Thomasa Blake Glover, który założył giganta Mitsubishi, ale przede wszystkim pomógł obalić okrutnych szogunów i ich tyrańskie rządy. Jego wkład w wydobywanie węgla w kopalniach Mitsubishi, czyli mechanizację ekskawacji, pozwolił na stworzenie kopalni na Hashimie – stąd potoczna nazwa mini wysepki.
Na parterze bloków mieszkalnych ulokowane były sklepy, łaźnia publiczna, poczta, zakład fryzjerski. Wyspa miała własny szpital, szkołę, świątynię, 25cio metrowej długości basen, a nawet kino. Oczywiście obowiązkowo był też salon gry patchinko. Na dachach uprawiano ogródki warzywne. Na betonowo skalistej wyspie można było tylko pomarzyć o drzewach czy trawnikach. W wąskich uliczkach, między blokami, mieszkańcy rozkładali stragany, handlując między sobą tym co przywieźli z głównego lądu.
Ze względu na ograniczoną przestrzeń w mieszkaniach nie było łazienek. Dostępne były wspólne łaźnie, z podgrzewaną wodą morską. Słodka woda, dostarczana z lądu, była przeznaczona jedynie do picia.
Na wyspie początkowo działał generator, dostarczający prąd do mieszkań. Jednak wraz z przyrostem populacji okazał się niewystarczający. W 1918 roku poprowadzono kable z lądu, doprowadzające energię na odpowiednim poziomie.
Na całej wyspie znajdowało się w sumie 71 budynków, z czego większość to mieszkalne wieżowce pracowników kopalni. Pierwsze bloki zbudowano na wyspie w 1916. Od tamtej pory mieszkańców ciągle przybywało.
Codziennie tysiące górników zjeżdżało nawet 1100 metrów pod swoje wieżowce, by potem wjechać na piętro swojego mieszkania i spędzić noc w czterech betonowych ścianach. Lekko przerażające.
Kopalnie zamknięto w 1974 roku. Wtedy wszyscy, jak jeden mąż, spakowali najpotrzebniejsze rzeczy i wrócili na ląd.
Opustoszałe budynki popadały w ruinę, a pozostawione w nich telewizory, meble, porozrzucane zabawki robiły piorunujące wrażenie efektów jakiegoś kataklizmu. Stąd potoczna nazwa wyspy: wyspa duchów.
Do 2006 wyspa była zamknięta ze względu na ryzyko zawalenia się budynków, o które już nikt nie dbał. W 2009 ktoś wpadł na przewrotny pomysł, żeby zakwalifikować wyspę jako dziedzictwo nowoczesnej architektury industrialnej i zgłosić ją do wpisania na listę UNESCO. Zbudowano na niej kilka punktów widokowych, wyznaczono turystyczne ścieżki, zaczęto sprzedawać bilety.
Kilku operatorów oferuje rejsy na wyspę i 45cio minutowe zwiedzanie z przewodnikiem. Koszt to 4500 Jenów za rejs plus 300 Jenów za wejście na teren. Turystyczną atmosferę podgrzewa fakt, że kręcono tu finałowe sceny do Skyfall z Davidem Craigiem w roli James’a Bonda.
Rejs w jedną stronę trwa około 50 minut. Można podczas niego podziwiać kolosalne statki stoczni Mitsubishi oraz inne mijane wysepki. Cała wycieczka zajmuje około 3-4 godzin.
Niestety może się przydarzyć to, co przydarzyło się nam, mianowicie że łodzi nie uda się zacumować przy wysokim, betonowym brzegu. Wyspa jest narażona na bardzo silne prądy, tajfuny i wysokie fale. Operatorzy ostrzegają przed taką niedogodnością. Opływają wtedy wysepkę kilka razy dookoła, a turyści oglądają to betonowe piekło bez schodzenia na ląd.
Organizatorzy, w specjalnie przygotowanych foliowych woreczkach, oddają skrupulatnie odliczone pieniądze za bilet wstępu na wyspę oraz wręczają prezent pocieszenia. W naszym przypadku była to ni to serwetka, ni chusta, ni proporczyk do oprawienia w ramki: biały prostokątny materiał z nadrukiem zarysu wyspy podpisanym Gunkanjima Nagasaki, ot taka bezużyteczna turystyczna pamiątka.
Trochę szkoda, że nie udało się postawić fizycznie na wyspie stopy, jednak nawet ze statku robi wrażenie. Trudno sobie wyobrazić jak w czymś tak przedziwnym egzystowało kiedyś tyle ludzi przez tyle lat. Takie rzeczy możliwe są chyba tylko w Japonii. Mi się to skojarzyło od razu z Guantanamo, tylko zesłańcy dobrowolni…
Po rejsie jedziemy tramwajem do Parku Pokoju. Po drodze spotykamy zmierzające w tamtą stronę całe klasy dzieciaków w mundurkach, w towarzystwie nauczycieli.
Jadą na plenerową lekcje historii o tragedii swojego miasta. Obowiązkiem jest zrobienie sobie pamiątkowego zdjęcia, zapewne do szkolnej kroniki. Jest ich cała masa.
W centralnym miejscu placu stoi Heiwa Kinenzo, Pomnik Pokoju, wykonany przez znanego japońskiego rzeźbiarza, Kitamury Seibo.
Jest to siedzący mężczyzna z ręką skierowaną w niebo, wskazując skąd 9 sierpnia 1945 roku spadło na Japonię nieszczęście w postaci bomby atomowej. Druga ręka jest wyciągnięta w geście pokoju, jakby chciała objąć cały świat. Prawa noga ułożona w pozycji medytacyjnej symbolizuje modlitwę za ofiary, lewa opuszczona do powstania oznacza gotowość do działania na rzecz pokoju. Wielu przeszkadza brak symetrii w wyrzeźbionym ciele, kończynach i głowie podczas gdy inni interpretują to jako symbol człowieka złożonego z ludzie całego świata, o różnej rasie, wzroście, posturze, symbol zjednoczenia w pokoju, manifest przeciwko wojnie.
W parku znajduje się też fontanna pokoju oraz monumenty podarowane miastu przez prezydentów wielu państw jako wyraz sprzeciwu przeciwko wykorzystaniu broni nuklearnej.
Z parku udajemy się w stronę chrześcijańskiej katedry Urakami. Przed wojną był to największy kościół w Azji Wschodniej. Budowano go 30 lat dla około 15 tysięcy mieszkających tu chrześcijan. Budowę ukończono w 1925 roku. Zlokalizowana była niecałe pół kilometra od epicentrum wybuchu bomby. Cała się właściwie się roztopiła i wyparowała. Odbudowano ją dopiero w 1959.
Przed katedrą stoi pomnik Jana Pawła II, upamiętniający mszę, którą tu odprawił w 1981 roku. W Nagasaki mieszkała największa chrześcijańska populacja Japonii. Katedra położona jest na wzgórzu, skąd rozciąga się całkiem ładny widok na tą część miasta.
Kierujemy się na Plac Epicentrum, gdzie znajduje się czarny, prosty obelisk. Wskazuje precyzyjnie miejsce nad którym eksplodowała bomba.
Zostały tu przeniesione także pozostałości po katedrze Urakami. Nie wiele tego zostało.
W gablocie pod placem umieszczono rzeźbę ukazującą ogrom tragedii: stopione ciała, zwłoki dzieci, przerażone twarze ofiar.
Na koniec zostawiamy sobie interaktywne Muzeum Bomby Atomowej, otwarte w 1996 roku. Koszt biletu wstępu to 200 Jenów. Muzeum otwarte jest między 8.30 a 17.30.
Można tam obejrzeć przerażające filmy, jak wyglądało miasto i jego mieszkańcy zaraz po bombardowaniu. Większość została zwyczajnie zmieciona z powierzchni ziemi. W mieście, w którym mieszkało 240 tysięcy mieszkańców, bomba zabiła 75 tysięcy, poraniła 76 tysięcy. Zmiotła dzielnice w promieniu 2 km od epicentrum. Ci, którzy przeżyli, odnieśli ogromne urazy na zdrowiu i psychice. Często umierali w ciągu kolejnych tygodni w wyniku chorób popromiennych. To, co często wspominają, to ogromne pragnienie po wybuchu, którego nie mogli opanować, przy czym woda w mieście została skażona.
Symbolem tragedii Nagasaki jest wymowny zegar ścienny z nadtopionymi wskazówkami zatrzymanymi na godzinie 11.02 – chwili wybuchu bomby, 9tego sierpnia, 1945 roku. Wtedy świat się dla tego miasta zatrzymał.
Jest tam również zgromadzonych wiele artefaktów, które w momencie wybuchu znalazły się w polu rażenia jak na przykład stopione ze sobą pozostałości po szklanych butelkach, hełm z wtopioną we wnętrzu ludzką czaszką czy zwęglony kubek z pozostałościami ludzkiej ręki.
W muzeum można się wiele dowiedzieć o historii powstawania broni nuklearnej, zobaczyć prototypy bomby oraz podejście różnych państw do zaangażowania w tą dziedzinę nauki.
Natomiast nie można się niczego dowiedzieć o Japońskim zamachu na Pearl Harbour i ich azjatyckich najazdach. Nie wspominają o kamikadze i braku odmowy podpisania kapitulacji. Tyko z drugiej strony to muzeum Bomby Atomowej, a nie historii Japońskich podbojów.
Wesoło w tym muzeum nie jest, jednak warto pójść. Jest naprawdę spore, dobrze zorganizowane i ciekawe. My przyszliśmy trochę późno, więc musieliśmy już przebiegać przez ostatnie wystawy. Można tam spokojnie spędzić 3-4 godziny.
Wracamy tramwajem na naszą dzielnicę. Mieliśmy zwiedzić malownicze ruiny małej świątyni buddyjskiej w pobliżu naszego hotelu, jednak zaczęło się robić ciemno. Nie zdążyliśmy.
Zorientowaliśmy się, że nie jedliśmy nic przez cały dzień. Porządnie głodni od razu zaczynamy poszukiwania knajpy. Tym razem udało się trafić do knajpki z krążącymi po ruchomym barze kolorowymi talerzykami z sushi i innymi przysmakami. Wypełniona była po brzegi Japończykami. Na środku kucharze przygotowywali wszystko na oczach klientów, osobny kelner na zewnątrz okrągłego baru donosił napoje. Na koniec zbierało się swoje talerzyki, na podstawie których, przy wyjściu, opłacało się rachunek. Każdy kolor to konkretna ilość Jenów. Tu nam się bardzo spodobało i było bardzo smacznie. Znowu skusiliśmy się na sushi.
Niektórzy jeszcze poszli zakupić ostatnie pamiątki. Jutro znowu wyruszamy w drogę. Tym razem na celowniku Kagoshima i jej ciągle czynny wulkan Sakurajima.
Naszą relację z wizyty w Kagoshimie można przeczytać tutaj.
Globtroterek
19 czerwca 2019 at 08:27Ciekawy i dający do myślenia artykuł 🙂
admin
21 czerwca 2019 at 20:41Dziękujemy! Miło, że czytasz i komentujesz 🙂