
Mantanani
Malezja Borneo Artykuły
Leśni ludzie zagrożeni przez cywilizowanego człowieka
Ja sem nietoperek z jeleniej jaskini
Mantanani Dzień po Dniu
Kota Kinabalu – wyspa Mantanani
30 kwietnia – 3 maja, 2017
Rano pod hotelem pojawia się punktualnie nasz pan taksówkarz i zawozi na przystań, skąd odbierze nas obsługa Mari Mari Mantanani Backpackers.
Wyspę wybraliśmy, ponieważ informacje w Internecie opisują ją jako wyspę Syren z pływającymi w okół przyjacielskimi olbrzymimi diugoniami (dugong), a takich jeszcze nie widzieliśmy. Niestety, zapytana o nie obsługa resortu informuje nas, że już dawo stamtąd odpłynęły. No to klops 🙁
Ale trzeba przyznać, że w wyspie samej w sobie zakochać się można od pierwszego wejrzenia. Bielusieńkie plaże, turkusowe morze
Nasze domki tanie nie są. Płacimy ponad 1200 PLN za cztery noclegi w bardzo podstawowych (naprawdę bardzo!) drewnianych domkach.
Aczkolwiek są urocze i mają własne łazienki.
Pod domkami przyjemne tarasiki z hamakami i stoliczkami.
Idealne na popołudniową sjestę.
Widok na morze
Do morza może 50 metrów.
Wąska ale bardzo prywatna plaża z leżakami i drewnianymi baldachimami.
A plastikowe krzesełka, które ustawialiśmy sobie centralnie w morzu były idealnym miejscem na czytanie książek i popijanie piwka
Odwiedzały nas szalone krowy, które wyżerały resztki jedzenia ze śmietników
albo z naszych, pozostawionych na plaży gratów. Odwiedzaliśmy lokalną jedyną na wyspie bardzo kolorową wioskę Kampong Mantanani
Było tu genialnie! Mieszkańcy uśmiechnięci
We wiosce totalny spokój i lenistwo
Biegające, bose dzieciaki
Drzemiący na gankach mieszkańcy. I naprawdę pełno homesteji. Gdybyśmy wiedzieli, że tak ich tam dużo zaryzykowali byśmy nawet jazdę w ciemno, żeby spać we wiosce. Ale oczywiście nikt nie ma tam swojej strony internetowej…
Trafiliśmy do baru, gdzie lokalne chłopaki zaprosili nas na wspólne śpiewanie przy gitarze.
Trafiliśmy do sklepików, gdzie bardzo zmartwiona obsługa nie miała w sprzedaży mydła pod prysznic i bardzo mało rozumiała. Trafiliśmy też na japońskie wycieczki przybywające na wyspę na lunch i setki zrobionych selfi do specjalne do tego zbudowanych restauracyjek (tam było najmniej fajnie ale na szczęście było to zarówno z dala od naszego resortu jak i od wioski).
Popłynęliśmy na dość słaby snorkling. I to by było na tyle. Po za tym nudy i dłużyzna. Tyle, że w raju 🙂
Ostatniego dnia dopiero po 16.00 łódka zabiera nas do przystani, skąd jedziemy dalej do Kota Kinabalu.
W taksówce same zakazy (ja wszystko rozumiem ale, żeby łykać bąki przez 2h to chyba lekka przesada ?).
W ramach odstresowania poszliśmy na seafoodowe szaleństwo. Pożarliśmy krewetki na różne sposoby ale tyle stworzeń na raz krzyczących do nas 'wybierz mnie, wybierz mnie’ to jeszcze nie widziałam. Było jak zwykle pysznie!
Jutro wylatujemy już do Singapuru.