Krótki przewodnik po azjatyckich środkach transportu
Najpopularniejszym środkiem transportu w Azji jest zdecydowanie skuter. Skuterami jeżdżą tu nawet dzieci. Oczywiście bez prawa jazdy, które mogą otrzymać dopiero po ukończeniu 16 roku życia. Dorośli dojeżdżają nimi do pracy, gospodynie po zakupy na targ. Jeżdżą nimi całe rodziny, z niemowlakami włącznie. Przewożone są towary, a nawet żywe zwierzęta. Jeżdżą po centrach dużych miast, po wąskich uliczkach, po wioskach, po polach. Powody są oczywiste: są tańsze od samochodów, wszędzie się zmieszczą, mało palą, łatwo je zaparkować. Na bazie skuterów powstało kilka bardzo popularnych odmian lokalnych środków lokomocji.
Ojek
To skuter, którego kierowca oferuje podwózkę na siedzeniu za swoimi plecami. Zabiera zwykle tylko jednego pasażera, więc jeżeli jest się większą grupą, trzeba zamówić kilka. Zamawianie polega na tym, że jeżeli w pobliżu znajduje się tylko jeden, chętnie zorganizuje pozostałych wśród swoich kolegów. Kierowcy zabierają turystów nawet z dużymi plecakami. Wpychają je sobie z przodu między kierownicę i silnik, stawiają sobie na kolanach, przywiązują sznurkiem na końcu siodełka lub bagaże wiszą sobie beztrosko po bokach, związane sznurkiem i przerzucone przez siodełko. Jest to bardzo tani sposób przemieszczania się, stąd bardzo w Azji popularny. Niestety rzadko kierowca ma do zaoferowania kask. Czasami da radę się wykłócić, wtedy zorganizuje dodatkowy, jednak to musi być jakiś bardziej intratny kurs, żeby mu się chciało.
Tuk Tuk
To już nieco wygodniejszy środek transportu, ponieważ posiada kanapę pasażerską oraz dach czy baldachim. Jego siłą napędową jest jednak cały czas skuter. Niemal każdy azjatycki kraj ma swoją, trochę inną odmianę. Bywa, że skuter i nadbudowana kabina stanowią integralną całość.
W innych modelach przyczepę z kanapą i zadaszeniem można od skutera odczepić.
Bywają Tuk Tuki-kabriolety, ze składaną budą zamiast dachu
Występują też takie, w których kabina z ławeczkami dla pasażerów przymocowana jest obok skutera.
Popularne są również Tuk Tuki o wydłużonej kabinie, w których ławeczki umocowane są wzdłuż bocznych ścianek, natomiast pasażerowie wchodzą na pokład od tyłu.
Nazwa Tuk Tuk wywodzi się ponoć od dźwięków wydawanych przez silnik motorka ‘tuk tuk, tuk tuk, tuk tuk’, czyli po polsku ‘brum brum brum’. Tuk Tuki potrafią wcisnąć się między stojące w korkach samochody, skręcić w wąskie uliczki, żeby szybciej dojechać do celu, a nawet pojechać kawałek pod prąd lub po chodniku. Wydaje się, że więcej im wolno niż samochodom. Bardzo dobry środek transportu po zakorkowanych miastach, jednak słabo się nadaje na dłuższe trasy. Kanapy są dwuosobowe, jednak Tuk Tukarze potrafią wcisnąć do pojazdu trzykrotnie tyle pasażerów.
W Bangladeszu tuk-tuki, są niemal całkowicie zabudowane kratami i nazywają się CMG.
Tricycle
To skuterki z przymocowaną z boku ‘kabinką’ dla pasażerów. Jeżeli dołoży się odpowiednich starań, uda się upakować do malutkiej kabinki nawet dwóch zachodnich turystów, chociaż kolana będą niebezpiecznie blisko brody. Azjatów wchodzi nawet 5 sztuk (widzieliśmy na własne oczy!). Wygodnie nie będzie, ale się potoczy. Taki model jest popularny na Filipinach.
Trishaw, czyli riksze
To zwykły rower, napędzany siłą ludzkich mięśni, do którego przyczepiona jest kanapa dla pasażera. W Wietnamie pasażer siedzi z przodu, co jest lekko stresujące, ponieważ w razie kolizji wystawiony jest na pierwszy front.
Najwięcej riksz jeździ po ulicach stolicy Bangladeszu, Dace. Tam są też najbardziej kolorowe. Istnieje nawet zawód ‘malowacza riksz’, ponieważ każdy rikszarz chce, żeby jego pojazd był najpiękniejszy i przyciągnął jak najwięcej klientów. Pasażerowie siedzą tam za rowerzystą i osłonięci są składaną budą.
Ponieważ rower to najtańszy pojazd, znacznie tańszy niż skuter czy samochód, rowerowe riksze są bardzo popularne wśród uboższych azjatyckich sfer. Występują też w bogatej Malezji, jednak bardziej w roli atrakcji turystycznej niż praktycznego środka transportu.
W Japonii ciągną je nawet zwykli biegacze w specjalnych gumowych kopytkach.
Cidomo
Na Indonezyjskim archipelagu Gili jest zakaz ruchu zmotoryzowanego. Dlatego turystów i ich bagaże, a także towary, lokalną ludność i śmieci wożą konne bryczki zwane Cidomo. Są przeurocze. Są powolne. Są mało wygodne – bardzo trzęsie. Koniki, a właściwie kucyki, wydają się być zadowolone i spokojne. Właściciele chyba dobrze o nie dbają.
Zaprzęgami konnymi można poruszać się również po birmańskim cudzie architektonicznym, Bagan oraz byłej stolicy kraju, wyspie Inwa. Jednak tam jest to już typowa turystyczna atrakcja.
Do wszystkich powyższych pojazdów należy wsiadać dopiero po uzgodnieniu z kierowcą destynacji i kosztu oraz pięć razy upewnić się, czy cena jest za cały pojazd, czy za osobę. Najlepiej to zrobić odwrotnie niż robią to oni, czyli po podaniu ceny przykładowo 100 Bathów przy dwóch pasażerach podzielić ją przez dwa, wskazując kolejno na pasażerów mówić 50 Baths i 50 Baths. Spryciarze często próbują na końcu wmówić turystom, że podawali cenę za osobę, ściemniając, że 100 Batów ‘for all’ oznaczało nie za wszystkich, tylko takie samo 100 Bathów dla każdego.
Szwindlem popularnym w Tajlandii wśród Tuk Tuków, jest uzgodnienie satysfakcjonującej ceny, tylko w trakcie jazdy okazuje się, że czeka nas przymusowy przystanek w sklepie krawieckim lub handlującym lokalnym rękodziełem. Oczywiście nikt nikogo nie zmusi, do zakupów, ale czas zmarnowany.
Songthaew
Bardzo popularny środek transportu w Tajlandii czy Laosie. To zwykły pick-up, albo mała ciężarówka, w której zamontowano dwie ławki prostopadle do kabiny kierowcy. Jeżdżą na krótszych i dłuższych trasach. Jeżeli trzeba pokonać długie dystanse, na pewno trzeba będzie się przesiąść na kolejny. Rozkłady jazdy są bardzo umowne. Jednak kierowcy stworzyli sobie system i wiedzą, gdzie wysadzić delikwenta, żeby pobrał go następny songthaew. Przystanki też są dość umowne. Właściwie wystarczy stanąć przy drodze.
Za każdy przejazd płaci się stałą kwotę bezpośrednio kierowcy, zwykle na zakończenie kursu, chociaż zdarza się, czasem, że kierowca zbiera gotówkę w trakcie jakiejś przerwy. Warto patrzeć ile płacą lokalesi, bo oszuści mogą zdarzyć się wszędzie, a na bilet z ceną nie ma co liczyć.
Jeepney
Publiczny środek transportu na Filipinach. To pozostawione po drugiej wojnie światowej przez amerykańskich żołnierzy jeepy, którym przedłużono ‘pakę’, żeby mogły pomieścić więcej pasażerów. Podobnie jak w songthaew pasażerowie siedzą naprzeciwko siebie na dwóch ławeczkach, umieszczonych prostopadle do kabiny kierowcy. Stąd wzięła się ponoć nazwa pojazdu: jeep’ i ‘knee’, czyli kolano, ponieważ pasażerowie niemal stykają się kolanami. Są bardzo kolorowo pomalowane. Ceny za określone kursy, tak jak w songthaew, są ustalone. Pasażerowie płacą kierowcy kiedy chcą. Od razu po wejściu (tu szczególnie, jak oczekują reszty) lub przy wysiadce.
Bemo
Bemo to małe busiki, które kursują na dłuższych trasach. Są znacznie tańsze niż turystyczne autokary, więc chętnie korzystają z nich lokalni mieszkańcy. Gabarytowo skrojone są na wymiary Azjatów, więc trzeba się przygotować na siedzenie z kolanami pod brodą. Na domiar złego, na przykład w Indonezji, wolno w nich palić, z którego to przywileju korzystają wszyscy męscy pasażerowie. Jeżeli mężczyzna nie pali, jest postrzegany jako mięczak. Na szczęście (względne) przez całą drogę otwarte są okna. Względność szczęścia polega na tym, że drogi bywają różne. My wysiedliśmy po 6 godzinach jazdy rudzi od kurzu i pyłu. Często nie mają przednich drzwi, a na dachu sznurkiem przymocowane są pakunki i bagaże. Kwoty są ustalone. Płaci się po dotarciu na miejsce kierowcy.
Najpopularniejsze szwindle to stojący przed autobusem oszuści udający bileterów, żądając zapłaty przed kursem. Busik odjeżdża, oni zostają, a kierowca i tak poprosi o zapłatę przy wyjściu. Natomiast ulubiony szwindel kierowców, to wymaganie dodatkowej opłaty za bagaż, jeżeli zajmuje zbyt dużo miejsca i blokuje dobranie kolejnych pasażerów. Poniekąd ma to nawet jakiś sens. Jednak ponieważ raz się zdarza, raz nie, kwalifikujemy jako kreatywność kierowcy na zarobienie dodatkowych pieniędzy.
Podobne busiki kursują w Timorze Wschodnim, lecz tam nazywają się Microlety. W stolicy wypakowane są często po sufit pasażerami, którzy wystają ze wszystkich możliwych otworów.
Poza miastami dzieciaki do szkoły i pracowników do pracy wozi się na pace dużych ciężarówek. To nie są małe pikapy, tylko solidne ciężarówki, przystosowane do radzenia sobie z fatalnym stanem dróg, lub wręcz ich brakiem. Ludzie w nich stoją upchani na baczność, siedzą na glebie, koczują na dachach lub są poprzyczepiani do wszystkiego, co oferuje jakieś oparcie na choćby jedną stopę i uchwyt. Zasady opłat za takie przejazdy nie są nam znane, ponieważ zachodnich turystów raczej nie zabierają.
Najgorsze autobusy jeżdżą chyba po Bangladeszu. Są w tak opłakanym stanie, że aż dziw bierze, że w ogóle jeszcze jeżdżą. Przerdzewiałe, poobijane, z powybijanymi szybami. Nawet nie próbowaliśmy się do nich pchać.
Prawie wszędzie jest oczywiście możliwość skorzystania z wygodnych i klimatyzowanych autobusów, oferowanych przez biura podróży i prywatnych przewoźników. Bilety wtedy kupuje się w kasach, w agencjach lub, rzadziej, u biletera na pokładzie.
Taksówki
Lokalne, tanie taksówki także różnią się między krajami.
W Indiach najtańszą wersją są małe, czarno-żółte ‘tata’, wyglądające trochę jak trabanty lub żółte ‘syrenki’.
W Birmie te najtańsze to niebieskie małe samochodziki z przerobiona paką.
W tych najtańszych trzeba umawiać się na koszt przed zapakowaniem się do pojazdu. Liczniki, nawet jeżeli są, zwykle nie są włączane podczas kursów z zachodnimi turystami. W taksówkach korporacyjnych należy pilnować, żeby panowie włączyli taksometry lub negocjować rozsądną stałą kwotę.
Warto też zainstalować sobie aplikację ‘Uber’, ‘Grab’, ’Gojek’ lub ‘Blue Bird’, którymi zapłacimy mniej niż za regularną taksówkę, będziemy wiedzieli z góry na ile mniej więcej został wyceniony kurs, a standard będzie bardzo przyzwoity.
Niestety zdarza się, że cwaniacy akceptują kurs z podaną przez aplikację kwotą x, a po przyjeździe zaczynają marudzić, że to za mało i za mniej niż 2x nie pojadą. Wtedy należy pana zignorować i zamówić nowe auto. Albo od razu mądrzeją, albo muszą anulować kurs, za co korporacje pogarszają im warunki współpracy. Absolutnie nie anulujcie kursu sami. Wtedy to klientowi potrącona jest kara umowna.
Pociągi
Jechaliście kiedyś pociągiem ponad 400 kilometrów na godzinę? Koniecznie wybierzcie się do Japonii. Kursują tu szybkie Shinkanseny. Ich nazwa dosłownie oznacza ‘nowa główna linia’, która została zainaugurowana na olimpiadę w 1964 roku. Shinkanseny jeżdżą praktycznie średnio co 15 minut, więc nawet nie trzeba sprawdzać ich rozkładów jazdy. Na pewno zaraz któryś będzie jechał w pożądanym kierunku. Opłaca się wykupić karnet JR Pass na 7, 14 czy 30 dni. Sprzedawane są tylko i wyłącznie turystom i tylko poza granicami Japonii, za pośrednictwem japońskich biur podróży.
Nie kosztują mało, jednak pozwalają bardzo dużo zaoszczędzić. Pociągi w Japonii są niestety drogie.
Zupełnym przeciwieństwem będzie przejażdżka Jungle Train, który przejeżdżą przez malezyjską dżunglę Taman Negara. Jedzie tak wolno, że można z niego nawet wyskoczyć w biegu. Razem z pasażerami jadą towary, kury, kozy i lokalni mieszkańcy, sprzedający przeróżne przekąski.
Do dyspozycji jest też cała gama wygodnych nocnych pociągów sypialnych na terenie Wietnamu, Tajlandii, Malezji czy nawet Indii, doskonały sposób na pokonywanie dużych odległości i zawarcie nowych przyjaźni. W takich pociągach nie da się nie zintegrować. Bilety na długie trasy trzeba koniecznie kupować z wyprzedzeniem. Pojawienie się na dworcu przed odjazdem to właściwie pewność, że się go nie dostanie.
Tramwaj wodny
Podróżowanie po Azji czasem musi się odbyć też drogą wodną. Na przykład po zakorkowanym Bangkoku najprzyjemniej podróżować wodnym tramwajem. To długa łódź z rzędami siedzeń, między którymi lawiruje bileter pobierający opłaty. Najciekawsze jest cumowanie i odbijanie od przystani. Kierowca tramwaju porozumiewa się z cumującym łódź pracownikiem systemem gwizdów. Cumowanie, załadunek pasażerów i odbijanie trwa dosłownie sekundy. Sprawniej już chyba być nie może.
Long Tail Boats
Na tajskich wysepkach najłatwiej poruszać się wodnymi taksówkami. Swoją nazwę zawdzięczają silnikowi osadzonemu na długim pręcie na tyle – długim ogonie. Są malowniczo piękne i stanowią atrakcje samą w sobie. Spacer na przełaj przez wyspę może być męczący ze względu na wysokie temperatury, brak morskiej bryzy i często górzyste tereny. Krótki rejs drewnianą łódeczką to prawdziwa frajda, chociaż po jakimś czasie ich głośno ryczące silniki zaczynają mocno przeszkadzać w rajskim wypoczynku.
Rocket
Wizyta w Bangladeszu nie może obejść się bez przejażdżki Rakietą, czyli stuletnim parostatkiem. Zasłużył na swoją nazwę, ponieważ swego czasu był najszybszym środkiem lokomocji. Teraz wyprzedzają go zwykłe, zardzewiałe promy, jednak frajda rejsu nie do przebicia. Koniecznie trzeba wykupić bilet w pierwszej klasie – w sypialnej kajucie jest ciągle dzwonek na lokaja.
W podróży nawet pokonywanie odległości może być atrakcją samą w sobie. W Azji dostępna jest bogata siatka połączeń tanich linii lotniczych np.: IndiGO, Air Asia, Lion Air, Nok Air czy Citilink. Tylko co to za frajda najpierw siedzieć dwie godziny na lotnisku, a następnie podziwiać za oknem właściwie jedynie chmury. Podróżując po lądzie można obserwować, jak żyje lokalna ludność, podziwiać krajobrazy, poznawać ukształtowanie terenu. Jeżeli tylko się da, to warto!