Delhi
Delhi
Indie
Artykuły
Incredible India. Kochaj albo Rzuć
Ajurweda. Hinduski Sposób na Życie
Hinduizm. Astrologia? Numerologia? Zabobony?
Taj Mahal. Miłość o Smaku Orientu
Ganges. Najbardziej Sprofanowane Sacrum Świata
Delhi Dzień po Dniu
Kochi – Delhi
28 marca 2014
Z Kochi Do Delhi dostajemy się liniami Air India za 5756 INR za osobę. Lądujemy już po północy.
Postanowiliśmy zamieszkać w dzielnicy Paharganj, która położona jest blisko dworca kolejowego New Delhi, z którego za kilka dni będziemy jechać do Agry. Znajduje się też rzut beretem od centrum New Delhi (Connaugh Place).
Gdy docieramy do zarezerwowanego hotelu okazuje się, że jest zamknięty na cztery spusty, a cała obsługa już śpi. Na szczęście widzimy przez szybę, że panowie śpią na podłodze w recepcji, więc pukamy, budzimy ich i po chwili już jesteśmy w środku. Dostajemy zdezelowane i zakurzone pokoje. Cóż, o tej porze i tak już nic innego nie znajdziemy.
Na dachu jest taras ze stoliczkami. Siadamy tam. Koleś z obsługi, pyta czy zorganizować nam piwo. Co to za pytanie! Chociaż nam trochę głupio, że jeszcze przed chwilą spał, a teraz biega gdzieś po melinach po piwo dla nas, nie możemy się oprzeć. No ale pewnie sobie doliczył sporą prowizje, więc musiało mu się to opłacać.
Trochę za dobrze się bawimy i budzimy jakąś zachodnią laskę, która przychodzi zwrócić nam uwagę, że jesteśmy za głośno. Tego się po backpakerskim hostelu nie spodziewaliśmy. Dopijamy piwo i rozchodzimy się do pokoi spać. Jest już sporo po drugiej w nocy.
Delhi
29 marca 2014
Nasz hotel nie serwuje śniadań. Wychodzimy do restauracji na dachu na pobliskim placyku Chai-Tuti-Chowk, może 200 metrów od naszego hotelu.
Backpakerska dzielnica Paharganj za dnia wygląda super. Takie dzielnice lubimy. Paharganj dosłownie znaczy ‘sąsiedztwo’, ponieważ leży po sąsiedzku od centrum Delhi.
Panuje tu charakterystyczna indyjska atmosfera. Pełno tu budżetowych hotelików, zacnych knajp serwujących wszystkie kuchnie świata, straganów ze wszystkim, co się może przydać bądź spodobać turyście. Pomimo tego białasów wcale nie aż tak wielu, aczkolwiek występują zauważalnie.
Siedzimy trochę za długo na śniadaniu w Exotic Rooftop Restaurant, gapiąc się na życie na placyku Chai-Tuti-Chowk, czyli placu sześciu kranów, które kiedyś zostały tu umieszczone do publicznego użytku. Woda w Indiach ma duże znaczenie, a nie wszystkie domostwa podłączone są do miejskich wodociągów. Poranna kąpiel ma dla Hindusów bardzo duże znaczenie. Móc się umyć to przywilej. Jest to też symboliczny początek dnia. Mycie zmywa pecha, złe myśli, nocne niepokoje. Dopiero po umyciu ciała hindus może zjeść pierwszy posiłek i złożyć hołd swoim bóstwom.
Obecnie na placyku zadomowili się handlarze i święte krowy. Jest gwarno, kolorowo, chaotycznie, cudownie!
W końcu się mobilizujemy i jedziemy zwiedzić największą sakralną budowlę w Indiach: Jama Masjid czyli Piątkowy Meczet. Po drodze zatrzymujemy się na małą przekąskę w pobliżu Czerwonego Fortu.
Taksówka wysadza nas przed ogromnym targowiskiem Chor Bazar, które staje nam na drodze do widocznego za nim meczetu.
Żeby się do niego dostać musimy przedrzeć się przez rzędy kramów sprzedających chyba wszystko, co można sobie wyobrazić: od żywych ptaków, przez indyjskie słodycze, po używane części do pojazdów.
Panuje tu specyficzna indyjska atmosfera: harmider, tłok, hałas wszystko w mieszance zapachu przypraw, benzyny, ptasich odchodów i smażonych ciastek. Hindusi są mistrzami handlu. Tu każda metropolia posiada targ, tak jak i każde miasto, nawet najmniejsza wioseczka. Targ to miejsce spotkań, serce społeczności, to świat, gdzie misternie ułożone towary tworzą tą piękniejszą rzeczywistość. Odwracają uwagę od biedy i brudu na ulicach. Nawet jeżeli kogoś nie stać na zakupy, zawsze można nacieszyć wzrok i pomarzyć, że pewnego dnia szczęście uśmiechnie się także do niego.
Sprzedawca owoców ułożył mandarynki i marakuje w idealne piramidy. Ananasy i arbuzy ułożone są w równe rzędy. Sam siedzi w strategicznym punkcie między swoimi towarami. Jednym wyciągnięciem ręki jest w stanie nie ruszając się z miejsca podać klientowi każdy towar. Żeliwne odważniki stukają o metalowe misy wagi. Od czasu do czasu polewa swoje towary wodą. Muszą błyszczeć świeżością. W wąskich alejkach ulokowały się księgarnie, sklepy z odzieżą, elektroniką, biżuterią.
Chor Bazar to jeden z najstarszych i najbardziej zatłoczonych bazarów. Ze względu na swoje położenie w miejscu jednego z siedmiu historycznych miast Delhi, między Czerwonym Fortem a meczetem Jamma Masjid, od zawsze odgrywał bardzo ważną rolę w życiu społeczności. Był nie tylko miejscem handlu, ale też zborów i wieców politycznych. Jest bardzo tłoczno i bardzo kolorowo.
Łatwo tam zabłądzić. Pomimo, że właściwie cały czas widzimy minarety meczetu, do którego zmierzamy, trochę czasu mija, zanim udaje się nam odnaleźć wejście na prowadzące do niego schody.
Jama Masjid położony jest na wzgórzu w centrum starego miasta Delhi. Monumentalne schody z piaskowca prowadzą do trzech bram osadzonych w wielkich, zwieńczonych łukiem niszach. W czasach Aurangzeba było to ulubione miejsce sprzedawców koni i ulicznych artystów, dziś pełno tu żebraków i stróżów obuwia.
Meczet zbudowany jest z czerwonego piaskowca i białego marmuru. Nazwa budowli nawiązuje do tradycji budowania obiektów sakralnych w Islamie.
W każdej miejscowości, zamieszkiwanej przez Muzułmanów budowano jedną dużą świątynie, gotową pomieścić całą społeczność na najważniejszej piątkowej mszy. Do celów codziennych modłów służyły mniejsze, lokalne meczety. Wejście na teren meczetu jest bezpłatne. Jeżeli chcemy wnieść aparat będzie nas to kosztowało 300 Rupii.
Meczet ma trzy ogromne czarno białe kopuły.
Po obu stronach centralnego łuku sterczą dwa minarety o wysokości 41 metrów. Budowało go 6 lat 5000 robotników, a koszt budowy przekroczył milion Rupii.
Obszerny dziedziniec, o wymiarach 28 na 80 metrów, w piątkowe modlitwy oraz muzułmańskie święta wypełnia morze wiernych. Jest w stanie pomieścić nawet 25 tysięcy osób.
Obok sadzawki służącej do rytualnych ablucji znajduje się podwyższenie, z którego kiedyś drugi z prowadzących modlitwę imam powtarzał słowa i gesty imama głównego.
Zanim zaczęto wykorzystywać mikrofony i głośniki wierni stojący w drugiej połowie dziedzińca nie byliby w stanie nic usłyszeć i pełnie uczestniczyć w nabożeństwie.
Warto wdrapać się na minaret. Koszt to dodatkowe 100 Rupii. Ciężko się tam wyminąć na wąskich i krętych schodach, jednak widoki na stare miasto wynagradzają trudności.
W zbiorach meczetu znajduje się unikatowa kopia Koranu spisana ponoć na jeleniej skórze.
Nad meczetem fruwają całe stada groźnie wyglądających, drapieżnych ptaków. Nie wiem na co polują, ale wolę myśleć, że na szczury a nie na wiewiórki, których sporo biega po mieście.
Gdzieś w wąskich i zatłoczonych uliczkach Starego Delhi, w pobliżu Piątkowego Meczetu kryje się restauracja Karim Hotels – określona przez The Times jako najlepsza w całej Azji. Piszą o niej prawie wszystkie przewodniki, w tym również Lonely Planet. Zadaliśmy więc sobie trud, żeby ją odnaleźć.
Łatwo nie było. Jest starannie ukryta gdzieś w podwórku wąziutkiej uliczki labiryntu Old Delhi. Składa się z kilku sal ulokowanych dookoła podwórza. Do każdej stoją kolejki Hindusów i białych czekających na wolny stolik. Prowadzą ją potomkowie legendarnego XIX wiecznego właściciela Karima, od którego wzięła swą nazwę. Serwują autentyczną mogolską kuchnie.
Kebaby mają po prostu R E W E L A C Y J N E! Opinia wydana bez najmniejszej przesady.
Pożywieni postanawiamy powłóczyć się po labiryncie wąskich uliczek starego Delhi i znaleźć drogę do słynnego marketu Chandi Chowk. Można nieźle pobłądzić, za to jest uroczo.
Mijamy maleńkie warsztaciki
sklepiki
świątynie.
Trochę się kręcimy w kółko, jednak w końcu się udaje wydostać z labiryntu wprost na Chandi Chowk
Słynny market Chandi Chowk to właściwie jedna główna ulica i nieco węższe boczne odnogi.
Jest na niej taki tłok samochodów i riksz, że cały ruch stoi w miejscu. Pomimo tego bardzo trudno nam było przedostać się na drugą stronę ulicy. Samochody stoją zderzak w zderzak, trudno znaleźć 5 centymetrów przerwy. Riksze są ze sobą wręcz splątane.
Wybranie się tu inaczej niż na piechotę nie ma najmniejszego sensu. Chociaż na chodnikach tłok nie jest wcale mniejszy, czasem bardzo trudno się wyminąć, posuwamy się o te kilka metrów do przodu.
Pełno tu nagabywaczy, tragarzy, bezdomnych ludzi i psów.
Wielkie bazary hurtowe przypominają arabskie suki. Właściciele sklepów wystawiają swoje pokazowe towary na wąskich uliczkach, jeszcze bardziej utrudniając ruch.
Na różnych uliczkach skupiają się sklepiki sprzedające ten sam towar. Przy Dariba Kalan sprzedaje się biżuterie i wyroby ze srebra, przy Kinari Bazar ozdoby i cekiny, na głównej ulicy jest dosłownie wszystko: haftowane złotem suknie, wełniane dywany, garnki, telefony komórkowe, meble… Zawsze mnie to zastanawia w Azji. Wszelkie prawa marketingu głoszą, że unikatowość produktu i jego dostępność mają kluczowe znaczenie. Tu wszyscy sprzedają dokładnie to samo, stragan w stragan, ściana w ścianę, za tą samą cenę. Czym się kieruje klient? Jedyną logiczną odpowiedzią jest sympatia do sprzedawcy i umiejętności targowania. Targowanie się to z pewnością jedna z ważniejszych azjatyckich rozrywek.
Na koniec jedziemy na centralny plac Delhi: Connaught. To właściwie położony na rondzie okrągły kompleks biznesowo-handlowy z zapuszczonymi palladiańskimi arkadami i pokrytymi sztukateriami kolumnami. Od centrum odchodzą ulice tworzące wewnętrzne, środkowe i zewnętrzne okręgi, przy których umieszczone są sklepy, restauracje, kawiarnie, kina. Centralny pierścień nosi nazwę Rajiv Vhowk, a zewnętrzny Indira Chawk. Arkady pełne są turystów, żebraków, sprzedawców betelu, używanych książek, stoisk czyścibutów. Sklepy sprzedają zarówno najdroższe marki jak i plastikową tandetę.
Kompleks otworzono w 1931 roku. W zamyśle miał stanowić przeciwwagę dla hałaśliwych bazarów. Nazwano go imieniem księcia Connaught, generała bombajskiej armii i brytyjskiego reformatora indyjskiego parlamentu.
Jakoś jednak nie robi na nas wrażenia. Ani to ładne, ani orientalne, ani nowoczesne, ani tradycyjne. Jakieś takie nijakie.
W pobliżu placu znajduje się jedyna w Delhi informacja turystyczna dokładnie na Janpath 88. Wszystkie inne informacje turystyczne to tak naprawdę agencje turystyczne, które tak się nazwały, żeby zwabić turystów. Wciskają przepłacone wycieczki i bilety. Udajemy się do niej w celu zakupu całodniowych biletów na autobus Hop On Hop Off, który jeździ na dwóch trasach i obwozi turystów po wszystkich obowiązkowych atrakcjach Delhi. Pobieramy też darmową mapkę miasta. Można tam też kupić dokładniejszą Eicher City Map, jednak nam już się nie przyda.
Kupujemy bilety za 5 USD i wracamy taksówką do naszej dzielnicy. Zjadamy obiad na balkonie Krishna Cafe na placu Chai-Tuti-Chowk. Wracamy na chwilę do naszego hotelu, musimy zrobić małe pranie. Nie mamy już czystych ciuchów.
W między czasie wyglądam sobie na naszą uliczkę, boczną od głównej Main Bazar Road. Tu też dużo się dzieje. Obok za murem na osłoniętym patio odbywa się jakieś męskie spotkanie. Panowie w białych szatach i typowych hinduskich toczkach o czymś dyskutują. W drugim koncie młodzi chłopcy obierają warzywa. Wygląda to jak jakaś szkoła z internatem.
Pod małe sklepiki podjeżdżają ludzie na rowerach po sprawunki
Biegają dzieciaki. Uwielbiam obserwować takie proste, niezadufane życie. Azjatom nie potrzebne BMXy i perfumy od Diora, żeby się uśmiechać. Dzieciakom wystarczy kamyk i plastikowa butelka, żeby zorganizować sobie zabawę. Nikogo nie obchodzi, że ktoś ma dziurę w koszulce z zachodnim logo i tak wyprodukowanej w Chinach…
Wieczór kończymy w tej samej restauracji na dachu, na której jedliśmy śniadanie, czyli Exotic Rooftop Restaurant. Na placu Chai-Tuti-Chowk jak zwykle dużo się dzieje. Dziś postanowiły rozmuczeć się chóralnie wszystkie zaparkowane tam święte krowy.
To był nasz ostatni punkt dnia. Idziemy spać.
Delhi
30 marca 2014
Rano, po śniadaniu standardowo w Exotic Rooftop Restaurant, wyruszamy na najbliższy przystanek autobusu Hop On Hop Off (tzw. HoHo) znajdujący się na początku Main Bzazar Road. Autobus kursuje co 45 minut i jest bardzo punktualny. Mocno ułatwia poruszanie się po zatłoczonym mieście. Kierowca wie jak omijać korki. Z autobusu można wysiąść na dowolnym przystanku i po 45 minutach wskoczyć do kolejnego, aby przemieścić się do kolejnej wybranej atrakcji.
My rozpoczynamy od przystanku przy Mauzoleum Humajuna. To pierwowzór słynnego Mauzoleum Taj Mahal. Rzeczywiście bardzo je przypomina. Wstęp kosztuje 250 Rupii plus 25 Rupii za aparat.
Zostało zbudowane na zamówienie najstarszej żony Humajuna, Hamidy Banu Begum, po jego śmierci w 1562 roku. Osobiście nadzorowała budowę, która zakończyła się w 1570 roku. Została tu również pochowana, tak jak dziewięciu innych członków rodziny królewskiej.
Mauzoleum to kompleks budowli z czerwonego i białego marmuru. Prowadzi do niego 16 osobnych wejść.
Jest piękne, majestatyczne, zadbane i… puste! Otaczają je zielone ogrody perskie, poprzecinane strumykami i fontannami. Cudownie się tu odpoczywa od zgiełku, jaki oferują zatłoczone ulice Delhi.
W 1993 mauzoleum zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Obowiązkowy punkt na liście zabytków Delhi.
Z mauzoleum jedziemy do parku archeologicznego Mehrauli, jednego z siedmiu nadbudowanych na siebie antycznych miast, na terenie których położone jest Delhi. Obecnie jest to spory kompleks malowniczych ruin, placów i budowli. Znajdują się też tu dwa grobowce, portal Ala’i Darwaza i dwa meczety.
Warto wykupić sobie audio guide i posłuchać związanych z nimi legend i historii.
Stoi tu wpisana w 1993 roku na listę UNESCO Kutub Minar, najwyższa wolno stojąca wieża w Indiach. Ma 73 metry wysokości, 3 metry średnicy na szczycie, 14 metrów u podstawy. Została wzniesiona w XIII wieku jako symbol zwycięstwa muzułmanów nad hindusami. Pełniła również rolę wieży strażniczej.
Podobno była też ulubionym miejscem samobójców, którzy rzucali się z najwyższej kondygnacji.
Inna legenda głosi, że została zbudowana na polecenie żony sułtana, która z tej wieży wypatrywała powrotu ukochanego męża z wojen.
Istnieje też teoria, że był to najwyższy na świecie minaret, na co wskazywałaby bliskość pierwszego meczetu w Indiach Kuwwat-al-Islam. Jeżeli jest prawdziwa, to muezin musiał mieć niezłą kondycję wdrapując się na czubek pięć razy dziennie w celu dopełnienia obowiązku nawoływania wiernych do modlitwy.
Wieża przylega do najstarszego meczetu Kuwwat-al-Islam, zbudowanego z materiałów pochodzących z ponad dwudziestu zburzonych przez muzułmanów świątyń hinduistycznych. Ponieważ ściany świątyń pokryte były gęsto płaskorzeźbami przedstawiającymi hinduskie bóstwa, a Islam zabrania umieszczania postaci ludzkich, tym bardziej boskich, w meczetach, kazano pokryć je grubą warstwą tynku. Po latach tynk poodpadał i świętokradzkie wizerunki ujrzały ponownie światło dzienne.
Po kompleksie spacerują tęczowo ubrane hinduski, które na tle szkarłatnych ruin wyglądają niesamowicie malowniczo.
My spacerujemy tu ładnych parę godzin.
W końcu jednak udaje się nam oderwać i jedziemy obejrzeć najnowocześniejszą budowlę całym Delhi: Dom Modlitwy Bahaitów. Jej budowa zakończyła się w 1986 roku. Ma kształt rozwiniętego kwiatu 27-dmio płatkowego lotosu, przez co często nazywana jest też Świątynią Lotosu. Zaprojektował ją znany irański architekt Fariiburz Sahaba. Niestety trzeba przyznać, że jakaś wyjątkowo piękna nie jest.
Wspólnota Bahaitów posiada swoje korzenie w Persji. Oparta jest na doktrynie jedności ludzkiej i łączy elementy chrześcijaństwa, islamu, judaizmu, babizmu. Bahaici wierzą, że poszczególni prorocy tacy jak Kriszna, Abraham, Budda, Jezus, Mahomet głoszą jedną i tą samą naukę, jedynie dostosowaną do danych czasów i zdolności ludzi do jej zrozumienia w określonych warunkach. Obecnie Bahaici głoszą, że na dzisiejszym etapie rozwoju umysłu i cywilizacji ludzkość dojrzała już do jedności wiary i pokoju. Idea poniekąd zacna, nawet bardzo zacna.
W Świątyni Lotosu mogą się modlić wyznawcy wszystkich religii. Codziennie, oprócz poniedziałków, cztery razy o godzinie 10-tej, 12-stej, 15-stej i 17-stej odbywają się piętnastominutowe spotkania modlitewne. W między czasie trwają sesje medytacyjne.
Nowoczesną bryłę świątyni otaczają przepiękne zielone ogrody, rozciągające się na terenie 92 hektarów. Jest tu też dziewięć malowniczych stawów. Panuje ład i cisza. Bardzo przyjemne miejsce na relaks.
Kupujemy książeczkę (dostępną nawet po Polsku), w której opisane są podstawy doktryny. Zatytułowana jest ‘Obietnica Światowego Pokoju’. Jeżeli ktoś też chciałby się doedukować, na czym ten ruch polega można to zrobić na przykład tutaj.
Wpuszczają nas do środka ogromnej Sali, zdolnej pomieścić jednocześnie nawet 1300 osób. Tu w ciszy każdy modli się do swojego Boga. Nie czekamy na rozpoczęcie spotkania modlitewnego. Dzień nam się nieubłaganie kurczy, a chcemy jeszcze trochę zobaczyć.
Wskakujemy znowu do naszego HoHo i jedziemy do ostatniej już dziś atrakcji Jantar Mantar. Musimy przyznać, że zwiedzanie idzie nam jakoś powoli, co poniekąd świadczy o tym, że odwiedzone miejsca są ciekawe i absorbujące. Planowaliśmy zwiedzić jeszcze słynny Red Fort, czyli kolosalny pałac z czerwonego piaskowca, będący siedzibą ostatnich władców Delhi, jednak nie wystarczyło już nam na to czasu. Pocieszamy się, że podobny znajduje się w Agrze, do której udajemy się następnego dnia. Jeżeli wierzyć zasłyszanym opiniom, jest jeszcze piękniejszy niż ten w Delhi. Mieliśmy też w planie jeszcze kilka świątyń. No cóż…
Nie jedliśmy nic cały dzień, nie zatrzymywaliśmy się w międzyczasie na orzeźwiające, zimne piwo, nie zajmowaliśmy się zakupami. Nic z tych rzeczy! Najwidoczniej atrakcje Delhi okazały się ciekawsze niż się spodziewaliśmy. Chyba warto wykupić HoHo na dwa dni (jedynie 2 USD drożej) i zwiedzić wszystkie polecane miejsca.
Jantar Mantar w hindi dosłownie oznacza Instrumenty i Zaklęcia, bądź, jak podają inne źródła, Abra Kadabra. Jest to obserwatorium wybudowane w 1724 roku przez pasjonata astronomii maharadżę Sawaj Dżaj Singha II, władcę Dżajpuru.
To najstarsze obserwatorium tego typu na świecie.
W obserwatorium znajdują się cztery kamienne instrumenty pomiarowe, wykonane z czerwonego piaskowca: Samarat jantra, Ram jantra, Dżajaprakasz Jantra i Miśra Jantra.
Za ich pomocą określano dokładne położenie ciał niebieskich względem siebie. Wiedza ta była wykorzystywana do wyznaczania dat sprzyjających konkretnym rytuałom i obrzędom.
W obserwatorium nie ma ani jednego instrumentu optycznego, chociaż w tamtych czasach wynaleziono już teleskop.
Miejsce co najmniej kosmiczne. Jakoś się w głowie nie mieści, że za pomocą takich dziwadeł można było określić kiedy rozpocznie się wiosna, lub na jakiej wysokości znajduje się słońce względem ziemi.
To ustrojstwo przypominało nam bardziej logo lodów Algidy, niż betonowy odpowiednik teleskopu.
To wyglądało jak jakieś niedokończone schody do nieba.
Wstęp to koszt 100 Rupii plus, standardowo, 25 Rupii za aparat.
Zaraz obok znajduje się Agrasen ki Baoli, czyli ogromny sztuczny zbiornik wodny. Tak właściwie to 60-cio metrowy kanał o szerokości 15-stu metrów, nad którym górują arkadowe ściany. Świątynie wodne i studnie mają bogatą historię w dziejach starożytnych Indii. Nie wiadomo na pewno kto zbudował akurat ten, ale hindusi wierzą, że był to legendarny król Agrasen, panujący w czasie ery Mahabharat.
Krąży o nim legenda, że zakochał się w księżniczce Madhavi, którą poślubić chciał także bóg niebios, deszczu i burzy: Indra. Madhavi wybrała jednak Agrasena, co wywołało wściekłość Indry. W zemście zesłał na królestwo Agrasena suszę, a w rezultacie głód. Agrasen wypowiedział Indrze wojnę. Na szczęście wtrąciła się mediatorka Narada, która zdołała doprowadzić do zgody. Od tamtej pory król Agrasen kazał budować swoim podwładnym zbiorniki wodne, by przetrwać ewentualne przyszłe kaprysy Indry.
Inna legenda głosi, że wprowadził w swoim królestwie prawo jednej monety i jednej cegły. Oznaczało to, że każdy nowo przybyły obywatel otrzyma od każdego obecnego obywatela jedną monetę na założenie interesu i stworzenie sobie środka utrzymania, oraz jedna cegłę na budowę domu. Za jego panowania Agroha była doskonale prosperującą krainą.
To był już ostatni z ostatnich punktów programu. Wracamy na naszą dzielnie, na nasz placyk, do naszej knajpy. Z powodu nadmiaru atrakcji cały dzień nic nie jedliśmy, najwyższy czas coś z tym zrobić.
Po kolacji pakowanie i spać. Jutro pociągiem opuszczamy Delhi. Czas na Agrę i wizytówkę Indii: Mauzoleum Taj Mahal.
O naszej wizycie w Agrze można więcej przeczytać tutaj.