Agra
Agra
Indie
Artykuły
Hinduizm. Astrologia? Numerologia? Zabobony?
Ajurweda. Hinduska wiedza o życiu
Ganges. Najbardziej sprofanowane sacrum świata
Agra Dzień po Dniu
Deli – Agra
31 marca 2014
Rano piechotą idziemy na dworzec kolejowy New Delhi, znajdujący się na końcu Main Bazar Road nieopodal której znajduje się nasz hotel. Wyruszamy stąd w dwugodzinną podróż pociągiem Executive Air Conditioned Chair Class (1A). To szybki ekspres kursujący pomiędzy głównymi miastami. Miejsca są tylko siedzące, po dwa fotele z każdej strony alejki. Nad głową jest miejsce na bagaż. Jest sporo miejsca na nogi. Jest bardzo czysto, nawet w toaletach. Bardzo dobra opcja na te krótsze, nie całonocne dystanse. My do pokonania mamy tym razem jakieś 230 km. Zaserwowali nam też śniadanie (jogurt w kartoniku ze słomką, czarny pyszny chlebek i wegetariańskie kotleciki na ciepło).
Wysiadamy w Agrze, byłej stolicy Indii. W informacji turystycznej w budynku dworca wykupujemy wycieczkę do mauzoleum Taj Mahal, Czerwonego Fortu i położonego 37 kilometrów od Agry miasteczka Fatehpur Sikri, kryjącego architektoniczne perełki zbudowane w czasach panowania dynastii mogolskich cesarzy. Zostawiamy bagaże w przechowalni i dużym autokarem wycieczkowym, do którego pakuje się tylko nasza piątka, przewodnik i kierowca, wyruszamy w trasę. Zważywszy na to, że jeszcze tego samego dnia wieczorem wyruszamy w dalszą podróż nocnym pociągiem do Varanasi, jest to dla nas najwygodniejsza opcja.
Nasz przewodnik to prawdziwy, rasowy przewodnik! Zna historię, zna legendy, oprowadza nas jak prawdziwą wycieczkę, potem daje czas na samotne włóczenie się i na zdjęcia. Mówi dobrze po angielsku. Niezły standard usług jak na Azję. No ale w końcu to wyszkolony pracownik państwowej informacji turystycznej, a nie jakiś patałach z łapanki, złodziejsko opłacany przez prywatną agencje. Płacimy za tą przyjemność 3000 Rupii za osobę (w tym bilety do Taj Mahal 750 Rupii, do Czerwonego Fortu 550 i do Fatehpur Sikri 550 Rupii – jeżeli odwiedza się te miejsca razem z Taj Mahal, w innym przypadku są droższe o kilkadziesiąt Rupii).
Zaczynamy od kompleksu architektonicznego Fatehpur Sikri położonego około 40km od Agry. Droga z Agry wiedzie przez małe miasteczka i wioski, co daje doskonałą okazję do obserwacji codziennego życia. A my to lubimy najbardziej.
Fatehpur Sikri przez 14 lat był stolicą imperium Wielkich Mogołów. Jest znacznie mniej oblegane przez turystów niż monumenty w samej Agrze, jednak również piękny.
Dodatkowo położony w sielskiej okolicy.
Sielsko jest również wewnątrz, gdzie włóczy się niewzruszony pięknem architektury żywy inwentarz.
Bardzo nam się tam podoba.
Jak głosi legenda wielki cesarz Akbar bardzo długo nie mógł doczekać się męskiego potomka, następcy tronu. Podróżował po wielu miejscach kultu, składał ofiary i prosił o błogosławieństwo. W trakcie jednej z takich podróży w wiosce Sikri natrafił na świętego Sufi, który go pobłogosławił i przepowiedział mu rychłe narodziny syna. Rzeczywiście tak się stało. Z wdzięczności cesarz zbudował w tym miejscu miasto, które nazwał Fatehpur Sikri. ‘Fateh’ w języku perskim oznacza ‘zwycięstwo’, a ‘pur’ to ‘obfite’. Widocznie był bardzo dumny ze swojego następcy.
Miasto z trzech stron otaczają mury, z czwartej jezioro. Znajdują się tu pałace królewskie, prywatne domy, piękny meczet.
Cesarz Akbar nawet przeniósł tu stolicę z Deli. Do miasta można było się dostać przez dziewięć bram nazwanych od miast, w których kierunku były skierowane. Po śmierci świętego Sufi, cesarz Akbar kazał zbudować mu mauzoleum z czerwonego piaskowca.
Bardzo tu okazale.
Następnie jedziemy do Czerwonego Fortu. Przepiękny. Ponoć znacznie piękniejszy niż ten w Deli, którego nie zdążyliśmy odwiedzić, więc niestety nie mamy porównania.
Droga do bram Fortu jest pochylona pod kątem kilkudziesięciu stopni, wiec trzeba się lekko wspinać. Przewodnik mówi nam, że to celowy zabieg obronny, żeby utrudnić najeźdźcom na koniach i słoniach dotarcie do Fortu. Stosowano też ponoć wylewanie na nią z murów wrzącego oleju, żeby zwierzęta nie podchodziły do bram i poparzone, zaprowadziły chaos w szeregach wroga.
Czerwony Fort to kompleks budowli z czerwonego piaskowca zbudowany w typowo mogolskim stylu z inicjatywy muzułmańskiego władcy dynastii Wielkich Mogołów Akbara, po tym jak przegonił stąd indyjski ród rycerski Radźbutamów. Kompleks stanął w miejscu starego fortu pokonanych rycerzy, stąd nietypowa lokalizacja nad rzeką a nie, jak zwykli to robić mogołowie, na wzgórzach. Znajduje się tu wiele zacnych budowli. Kroniki twierdzą, że w czasach świetności było tu ponad 500 obiektów. Budowę zakończono w 1573 roku. Całość projektu zajęła 8 lat. Do czasów obecnych zachował jedynie ułamek swojej świetności: budowle popadały w ruinę, były burzone (głównie przez brytyjskich kolonizatorów), stawiano na ich miejsce inne, prostsze, odarte z mogolsko-indyjskiego stylu.
Obecnie na pewno warto obejrzeć imponujący pałac Akbar Mahal. Jak głoszą legendy, niegdyś na jego dziedzińcu znajdował się basen wypełniony wodą i codziennie wymienianymi płatkami świeżych róż. Ot, taka zachcianka cesarzowej Nur Jahan, która lubiła zażywać kwiatowych kąpieli. Obecnie w pozostałej po nim niecce zorganizowano coś w rodzaju roślinnej, idealnie wypielęgnowanej mozaiki. Całkiem zresztą ładnej.
Przepięknie zdobione arkady prowadzą do pomieszczeń władcy Akbara. Znajduje się tu sala audiencji publicznych, gdzie cesarz przyjmował petentów i rozpatrywał sprawy państwowe, oraz sala audiencji wyjątkowych osobistości i dyplomatów, w której kiedyś stał słynny Takht e Taus, czyli ‘pawi tron’.
O tronie krążą liczne opowieści. Jego wykonanie miało zająć aż siedem lat. Był on ponoć największym dziełem sztuki złotej ery cesarstwa Wielkich Mogołów. Zrobiony ze szczerego złota, wysadzany drogocennymi kamieniami, diamentami i perłami swoją wartością rzekomo dwukrotnie przewyższał koszt budowy Taj Mahal. Nie było to jedynie siedzisko. To niemalże kapliczka, do której cesarz wchodził po schodach, aby zaznaczyć swoją wyższość nad podwładnymi, a tym samym zbliżyć siebie do boga. Opłacano poetów za pisanie wierszy hołubiących piękno tronu. Był prawdziwą dumą mogolskiej dynastii. Został wywieziony do czerwonego fortu w Deli przez Aurangzeba, szóstego władcę dynastii mogołów, by następnie zostać zagrabionym przez perskiego cesarza Nadira Shah, który w 1738 rozniósł imperium mogołów w pył. Od tamtej pory nie ma po nim śladu. Przekazy głoszą, że został rozparcelowany na części i wykorzystany do całej masy perskich insygniów cesarskich i biżuterii.
Idziemy podziwiać pawilony przeznaczone dla kobiet. Ich dachy są ażurowe, by wpuszczały światło do wnętrz, jednak są tak zaprojektowane, by nie przepuszczały ani deszczu, ani słonecznego żaru do komnat.
W kompleksie znajduje się również uznawany za najpiękniejszy w Indiach meczet: Moti Masjid, czyli dosłownie Perłowy Meczet budowany specjalnie na potrzeby członków rodziny cesarskiej Shah Jahana, piątego władcy dynastii Wielkich Mogołów. Jego budowa trwała 10 lat. Ukończony został w 1653 roku. Swoją nazwę zawdzięcza kolorowi marmuru, którym jest pokryty, kontrastującym znacznie z kolorem pozostałych budynków Czerwonego Fortu, zbudowanych głównie z czerwonego piaskowca. W 1983 Fort został w całości wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO
Z pawilonów rozciąga się widok na płynącą poniżej rzekę Jamunę, która zapewniała strategiczny dostęp do wody w forcie. Dzięki temu fort był w stanie przetrwać nawet najdłuższe oblężenie. Niegdyś zwisał nad nią most zwodzony. Z pozostałych czterech stron fort otoczony był solidnym, wysokim murem.
Z Fortu widać także położone o jakieś dwa kilometry dalej słynne mauzoleum Taj Mahal, do którego się następnie udajemy.
Autokar podwozi nas do mauzoleum Taj Mahal pod jego najmniej uczęszczaną bramę wschodnią. Nie ma tu kas biletowych, ale my się już o to nie musimy martwić, zadbał o nas przewodnik. Warto ją wybrać też jeżeli kupi się bilety on line na przykład tutaj. Są jeszcze dwie bramy: zachodnia, najbardziej popularna, pod którą ustawiają się najdłuższe kolejki, oraz południowa, położona najbliżej backpakerskiej dzielnicy Taj Ganj, jednak nią można tylko z terenu mauzoleum wyjść.
Przewodnik wysiada z nami, kierowca jedzie zaparkować autobus gdzieś dalej. Będą na łączach. Rzeczywiście kolejki brak. Bilet dla zachodnich turystów kosztuje 750 Rupii, dla porównania na hindusów tylko 50. Dostajemy go od przewodnika w pakiecie wycieczki razem z butelką wody mineralnej i plastikowymi pokrowcami na buty, w których trzeba się poruszać na terenie kompleksu. W znajdującym się na terenie kompleksu meczecie obuwie oczywiście trzeba zdjąć. Wszystkie nasze rzeczy musimy zostawić w depozycie. Za bramki nie można wnieść absolutnie nic poza aparatem fotograficznym. Statywy również zabronione.
Przechodzimy przez bramę i naprawdę opadają nam szczęki z zachwytu. Taj Mahal w pełni zasługuje na swoja sławę. To jedna z piękniejszych budowli, jaką w życiu widzieliśmy. Wygląda jak żywcem wyjęta z bajek tysiąca i jednej nocy.
Cesarz Shah Jehan musiał rzeczywiście bardzo kochać swoją żonę Mumtaz Mahal, skoro zdefraudował, kolosalne na tamte czasy, publiczne pieniądze na marmury, drogie kamienie i opłacenie ponad 20 000 robotników i artystów rzeźbiarzy, którzy przez 12 lat stawiali ten architektoniczny majstersztyk.
Odwiedzające ten przybytek tłumy są znacznie 'bielsze’ niż we wszystkich innych odwiedzonych przez nas indyjskich zabytkach i atrakcjach. Jednak napotykamy tu również najwięcej do tej pory lokalnych turystów. To najpopularniejsze miejsce odwiedzin w całych Indiach. Hindusi są z mauzoleum dumni. To dla nich nie tylko przepiękna budowla. To symbol miłości idealnej, niespełnionego w rzeczywistości marzenia, ponieważ w rzeczywistości żonę, czy męża zwykle aranżuje hindusom rodzina.
Nie obyło się bez proszenia nas o wspólne zdjęcia. Wielu hindusów przyjeżdża tu z miejscowości, do których zachodni turyści raczej nie zaglądają. Jesteśmy więc dla nich mocno egzotyczni. Szczególnie blond włosy, jasna skóra i ‘solidne’, w porównaniu do drobnych i niskich Azjatów, postury.
Cesarz Shah Jehan zamienił śmierć swojej ukochanej w symbol nieprzemijającego piękna i wiecznej miłości. Zapisał w spadku Indiom najprawdopodobniej najpiękniejsze mauzoleum świata.
Taj Mahal
Symetria, precyzja, porządek i perfekcjonizm symbolizuje tu muzułmański raj. We wnętrzu panuje półmrok, jednak świecąc latarką na ornamenty balustrad otaczających cenotafy można dostrzec niesamowity kunszt misternie wyrzeźbionych kwiatów i owoców w ich naturalnych kolorach. Wszystko wyszlifowane na najwyższy połysk. Jakość wykonania pedantyczna. Bez wątpienia mauzoleum pochłonęło sporo pracy bardzo uzdolnionych artystów.
Sarkofagowi królowej towarzyszy jedyny niesymetryczny obiekt w całej budowli: grobowiec jej męża, usytuowany nieco na uboczu. Romantyczny cesarz dokonał swojego żywota w Czerwonym Forcie, uwięziony przez osiem lat w ośmiokątnej wieży, zwanej Mussaman Burj, z której ponoć codziennie godzinami wpatrywał się melancholicznie w mauzoleum ukochanej. Taki schyłek życia zafundował mu ich wspólny, żądny władzy syn.
Indie są ogromne. Jednak być tam i nie zobaczyć Taj Mahal to prawdziwa zbrodnia. To budynek, który przypomina misterną, porcelanową figurkę rozdmuchaną do rozmiarów katedry, położoną w przepięknym ogrodzie. Rozświetlona promieniami słońca, swoimi kolorami przyprawia o zawrót głowy. Najpiękniejszy jest ponoć o wschodzie i zachodzie słońca. My dotarliśmy tam, kiedy budowla była jeszcze śnieżnobiała (kolor śmierci), wychodziliśmy, kiedy słońce było już mocno pomarańczowe, a mauzoleum zmieniło kolor na niemalże purpurę (kolor czystości). Przewodnik mówi nam, że najpiękniej wygląda jednak nocą, kiedy robi się srebrne rozświetlone światłem księżyca. Można tam jednak wejść jedynie w noc księżycowej pełni, za czterokrotnie większą cenę biletu. My wychodziliśmy po zachodzie słońca poganiani już delikatnie przez pilnujących porządku stróżów.
Nie ważne ile zdjęć czy filmów się obejrzało o tej budowli. Ją trzeba zobaczyć na własne oczy. Piękno Taj Mahal pozostanie nam w pamięci na pewno do końca życia.
Do odjazdu pociągu mamy jeszcze parę godzin. Postanawiamy pożegnać nasz autokar i udać się do pobliskiej restauracji o nazwie (a jakże!) Taj Mahal, na kolację. Polecił nam ją nasz przewodnik i pewnie słusznie, bo jedzenie było bardzo dobre.
Niestety całe wrażenie popsuł fakt, że doliczyli nam do rachunku korzystanie z wi-fi. Może nie jest to jakaś specjalna zbrodnia, jednak nikt nas o opłatach nie poinformował w momencie podawania hasła. Pierwszy raz się spotkaliśmy z takim zabiegiem w knajpie. W rezultacie nie zostawiliśmy ani Rupii napiwku. Ich strata. 10% wartości tego, co zjedliśmy i wypiliśmy, przekraczało znacznie rachunek za Internet. Wytłumaczyliśmy im to bardzo klarownie, więc może teraz już mają inną politykę. Z Azjatami jednak nigdy nie wiadomo. W kolejnych miejscach już pytamy, czy wi-fi jest darmowe. Co innego płacić za dostęp do niezbędnych informacji, co innego za bezmyślne surfowanie w necie i sprawdzanie mediów społecznościowych. Jednak nigdy później nie trafiliśmy już na płatny Internet w restauracjach, które mają go w zakresie świadczonych usług. Widocznie przy Taj Mahal zarabia się na wszystkim, za co tylko turysta będzie chciał (lub nie chciał) zapłacić.
Zamawiamy taksówkę na dworzec, odbieramy bagaże z przechowalni i wsiadamy do nocnego pociągu zmierzającego do najbardziej magicznego miasta Indii Waranasi. Na to miasto najbardziej czekałam w całej podróży.
Tym razem udało nam się kupić bilety na klasę 2AC. Są szyby w oknach, jest klimatyzacja, są jedynie cztery prycze w przedziale i po dwie po drugiej stronie alejki. Jest czysta pościel i ręczniki, przyzwoite toalety. Jednak rzeczą najważniejszą są zasłonki, którymi można oddzielić się od współpasażerów, co znacznie podwyższa komfort snu. Podróż zajmie nam jakieś 12 godzin. To prawie 800 km.
Wszyscy spaliśmy tej nocy jak zabici.
O naszych wrażeniach z Waranasi można poczytać tutaj